Koniec wykluczenia komunikacyjnego. Ostatni student znalazł PKS na święta w domu

Łukasz Jadaś
Egzemplarze "Nie zdążę" Olgi Gitkiewicz można już wycofać z księgarń. 22-letni Franciszek ze wsi Barszczówka w powiecie białostockim obalił mit, jakoby w Polsce istniało wykluczenie transportowe. Na Dworcu Zachodnim w Warszawie znalazł autobus, który chyba dowiezie go na Wigilię w domu.
Fot. 123rf.com
Wygaszanie popytu na lokalne połączenia nie jest tak straszne, jak je malują.

– Mama mówi, że zostało jeszcze trochę ryby i nadal pachnie w sumie dobrze – cieszy się Franek, który już wypatruje zbliżającego się autobusu. – Jak się bardzo chce, to nie ma rzeczy niemożliwych - dodaje po 72 godzinach czekania.

A jeszcze wczoraj Franek trochę żałował, że nie ma samochodu.

Że ślepo wierzył w zbiorkom i nie zrobił prawa jazdy, jak jego znajomi z roku, którym lokalne połączenia kolejowe też zlikwidowali.

Że nie potrafi sprawnie rozpychać się łokciami, żeby dopchać się przez tłum do drzwi autobusu jedynego prywatnego przewoźnika, który jeszcze nie odpuścił sobie kursów.


Że naiwnie myślał, że w 2019 roku da się podróżować komunikacją publiczną w warunkach nieupokarzających. Że PKP nie zmieni rozkładu na chwilę przed świętami, że kolei nie da się sparaliżować przez kilkustopniowy mróz, że dworce autobusowe nie zostaną zmienione w galerie handlowe.

No bo przecież w końcu wsiada do autobusu i jedzie. I już wita go miły kierowca.

– Pan z pieskiem? A, no to sorry. Nie wpuszczamy.

To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały tylko trochę zmyślone.