Prezes PiS RZEKOMO stwarzał zagrożenie na drodze, no ale przecież nie mógł spóźnić się na mszę

Zosia Sokołowicz
Co byłoby większym grzechem: spóźnienie się na niedzielną mszę czy narażenie siebie i innych na niebezpieczeństwo zagrażające życiu lub zdrowiu? Oto dylemat moralny, który dla Jarosława Kaczyńskiego (i/lub jego kierowcy) nie istnieje. Bo to chyba jasne, że choćby się waliło i paliło, do kościoła nie można się spóźnić!
fot. 123rf.com, wikimedia.commons.org
I to w zasadzie całkowicie wystarczy, aby wytłumaczyć jazdę z prędkością 75 km/h na drodze z ograniczeniem do 50 oraz przejeżdżanie przez przejście dla pieszych na czerwonym świetle – czego dopuścił się kierowca samochodu, którym Prezes Kaczyński jechał do kościoła. Oczywiście nie sposób stwierdzić, czy szofer wykonywał polecenia swojego szefa, który bardziej niż o zasady bezpieczeństwa martwił się o to, że nie usłyszy pierwszego "Pan z wami", czy jednak to w zawodowym kierowcy obudził się pirat drogowy i bez względu na rozsądek i usilne prośby swojego pasażera, postanowił on poczuć się jak bohater "Szybkich i Wściekłych".


Tak, jak nie sposób określić, czy takie postępowanie może być zakwalifikowane jako stworzenie zagrożenia dla bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Możemy jedynie spekulować.

To jest ASZdziennik, ale to prawda.