Historia walecznego Bazyla, który pokonał potwora Odkurzacza
Pewnego dnia, mniej więcej w ostatnią sobotę, kiedy Bazyl i jego siostro-przyjaciółka Wandzia wylegiwali się brzuszkami do góry na łóżku Artura, usłyszeli znajomy ryk.
– To Zły Odkurzacz – powiedział spojrzeniem Bazyl, chociaż w tym samym czasie Wandzia mówiła mu spojrzeniem dokładnie to samo. Czasem tak mieli, ale żadnemu z nich nie przeszkadzał ten sposób komunikacji, więc nie było powodu, żeby to zmieniać.
Siostro-przyjaciółka szybko zeskoczyła na podłogę i pobiegła wprost pod fotel w dużym pokoju, skąd zwykle trzymała wartę podczas kolejnych najazdów Odkurzacza (przynajmniej do momentu, kiedy ten nie zaczął zbliżać się do kawałka dywanu pod fotelem).
Bazyl wiedział, że nie zmieści się pod fotelem, bo sam jest retrieverem, a Wandzia małym terierkiem. A tak poza tym, to i tak nie zamierzał się chować, no skądże, przecież jest tu po to, aby obronić Wandzię i Artura przed tym potworem i do głowy by mu nie przyszło, żeby znaleźć sobie jakieś bezpieczne miejsce i przeczekać tę gehennę, podczas gdy Artur będzie musiał sam siłować się z dziwnym odnóżem tego monstrum.
Bazyl Chodź nie zamierzał dłużej czekać. Wiedział dokładnie, co musi zrobić, aby raz na zawsze przepędzić Odkurzacza z krainy mieszkania.
Zszedł z łóżka i szybkim susem wskoczył w pole widzenia potwora, który zauważył go w drzwiach do sypialni.
– MAM CIĘ, DRANIU! – zagrzmiał Chodź i przez chwilę był z siebie nawet dumny, bo nie wiedział, że dla Artura i Odkurzacza zabrzmiało to bardziej jak "HHHAPF!".
Artur trzymał potwora za szyję, kiedy ten miotał się po całym pokoju.
– ROZKAZUJĘ CI W TEJ CHWILI, NATYCHMIAST, OPUŚCIĆ TĘ KRAINĘ I ZOSTAWIĆ NAS W SPOKOJU! – mówił dalej Bazyl, choć Artur z jakiegoś powodu próbował go uciszyć. Pewnie przez honor. – JA, BAZYL NO CHODŹ TUTAJ KOCHANY BĄBELKU CO ZROBIŁEŚ, OSTRZEGAM CIĘ PO RAZ OSTATNI: JEŚLI W TEJ CHWILI NIE WRÓCISZ, SKĄD PRZYSZEDŁEŚ, BĘDĘ BARDZO ZŁY!
Odkurzacz zdawał się słabnąć, a migające na nim światełko Bazyl interpretował jako prośbę o litość.
– LICZĘ DO PIĘCIU – grzmiał Bazyl, zakładając, że te słowa ostatecznie rozłożą przeciwnika na łopatki. – RAZ, JADŁEŚ JUŻ, PRYSZNIC, ZOSTAW, NIE WOLNO, IDŹ STĄD, FUJ, PIĘĆ.
Właśnie wtedy Zły Odkurzacz wydał ostatnie wciągnięcie powietrza do akompaniamentu swojego typowego, choć znacznie osłabionego już ryku, po czym zamilkł, zamigał swoim żałosnym światełkiem trzy razy i umarł.
Bazyl i Wandzia obserwowali, jak Artur wynosi truchło kreatury do przedpokoju.
– Pewnie wyniesie go na śmietnik, tak jak resztę zmarłych potworów – powiedział spojrzeniem Bazyl, choć w tym samym czasie Wandzia mówiła mu spojrzeniem dokładnie to samo.
Retriever nie wspomniał jednak ani słowem o swoich zasługach i o tym, że zdecydowanie zasługuje na dodatkowe smaczki. Nie chciał tym przybijać swojej siostro-przyjaciółki, która całą bitwę spędziła pod fotelem, powtarzając po nim to, co sam mówił do potwora. Poczciwa Wandzia.
Najważniejsze, że już nigdy, ale to nigdy, przenigdy nie spotkają już Złego Odkurzacza. Na pięć procent (Bazyl znał się na liczbach i wiedział, że pięć jest najwyższą).
A to wszystko dzięki niemu.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.