MATERIAŁY PRASOWE/CANVA
Reklama.
Pamiętam też, jak kiedyś wracałem z browaru żywieckiego ze spotkania z prezesem w sprawie piosenki. Tu po drodze nad jeziorem był bar Oaza. Niesamowity k*rwidołek. Na początku lat dziewięćdziesiątych działo się tam wszystko i wszystko można było dostać. Dla pań i dla panów. Wstąpiłem tam po drodze, żona nic nie wiedziała, bo przecież nie było wtedy telefonów komórkowych. Miałem beemkę, bordo czy białą, nie pamiętam. Spotkałem się z kolegami, porozmawialiśmy i mówię, że jadę do domu. Ale jeden kolega, Darek, postawił jedną flaszeczkę. Tak na szybko. Rozpiliśmy zero siedem na trzy szklaneczki, duszkiem, po czym ja wsiadłem do samochodu, włączyłem nagrzewanie, bo zimno było, i ruszyłem. Mój Jezusie Nazareński! Dojechałem do głównej trasy znad tego jeziora i zorientowałem się, że ja jadę od rowu do rowu. I widzę, że tak jadę, ale nie potrafię nic z tym zrobić. Ujechałem może ze dwa kilometry, dotarłem na parking, zatrzymałem się i mówię do siebie na głos: ,,Broń Boże dalej”. Przespałem się i o piątej rano ruszyłem do domu. Renata oczywiście nie spała, cała w nerwach pyta, gdzie byłem. Ja coś mruknąłem i szybko poszedłem spać. Rano podbiegłem od razu oglądać samochód. Byłem pewien, że jest cały poobijany po tym rajdzie od rowu do rowu. Patrzę - cud! Samochód nietknięty. Wiem, że miałem wtedy cholerne szczęście. Znacznie większe, niż na to zasłużyłem.

Strona 112. Aha.

Wszystko zaśpiewałem, bo wiadomo, że alkohol w śpiewaniu nie przeszkadza, ale pieprzyłem jakieś straszne głupoty. Mało tego. Potem wsiadłem w samochód i taki pijany bocznymi drogami pojechałem do domu. Nie miał mnie kto zawieźć, bo żaden z moich kolegów nie miał prawo jazdy.

Strona 113. Alkohol to jeden z głównych bohaterów tej książki. A opowieści o prowadzeniu samochodu po pijaku wypadają dość często i w losowych momentach. Spodziewałem się, że po nich będą następowały jakieś przeprosiny albo postanowienia poprawy, ale nie. Te opisy miały mi pokazać, że nawet Bardzo Pijany Pan Sławek to Bardzo Dobry Kierowca Pan Sławek.

Ale nie rozumiem takich głupot jak to, że mam jeździć w pasach. Niby dla mojego bezpieczeństwa. Posłowie uchwalają takie ustawy, a dla mnie ważniejsze jest, żeby całe społeczeństwo chodziło na wybory. Jak władza jest mądra, to niech sprawi, żeby tak było! Bo mamy wybrać ważnych ludzi, którzy mają stanowić prawo. To jest istotne dla ludzi w naszym kraju. A nie to, czy ja jeżdżę w pasach! Gdzie tu sens i logika? (…)  To jest na takiej zasadzie. I ja nie jeżdżę w pasach. Kupiłem zatyczki, żeby alarm nie wył. No, chyba że droga jest niebezpieczna.  Ale wtedy pasy to jest mój wybór, a nie przymus.

Strona 116.

Najfajniejsze na weselach były przyśpiewki, a ja jako akordeonista musiałem znać je wszystkie, a także odgrywki, których uczyłem się od kucharek. Kiedyś na weselach to kucharki, a nie zespół, robiły oczepiny. A że cholery czasem w ogóle nie potrafiły śpiewać, to beczały jak zarzynane barany. Ja musiałem śpiewać pięknie i czysto. Ostatnio Roman w zespole przypominał taką przyśpiewkę: „Marysiu, k**wisiu, gdzieś pi*eczkę dała? Oddalim ją do grabarza, żeby nie śmierdziała”. Takie rzeczy się śpiewało i to była główna atrakcja imprezy. Wesela trwały od dwunastej w południe, więc o dziesiątej wieczorem już wszyscy byli tak pijani, że można było świntuszyć do woli. Najważniejsze było dobrze rozłożyć siły.

Strona 156. Czy ta książka to zbiór luźno powiązanych ze sobą anegdot o wódce, wierze i seksiku? Być może.

Wszyscy mają być zadowoleni, a niezadowolona może być tylko panna młoda, bo one są teraz bardzo rozkapryszone. Myślą, że wesele ma się toczyć wokół nich. Nie! Wesele jest dla gości. A noc poślubna jest dla niej. I to wystarczy. One sobie teraz wybierają: „Proszę pana, proszę zagrać taką piosenkę, taką i taką”. Ja to mam oczywiście przygotowane, ale patrzę na ten zestaw i myślę: „Mój Boże, jak ja to tak zagram, to ludzi mi z wesela uciekną”. Te dzieciaki nie zdają sobie sprawy, że to nie jest dyskoteka ani zabawa, tylko wesele. A na weselu mamy i ciotkę, i wujka, i dziadka, i babkę, i dzieciaki z różnych stron Polski i każdy słucha czegoś innego.

Strona 160. Uczciwie muszę przyznać, że rozdział dotyczący wesel jest najciekawszy w całej książce. Pan Sławek dokładnie opisuje swoje przygody plus rozpisuje krótko zasady gry na weselu.

No i mizoginistyczne opisy, ale chyba już u tego autora normalność.

Nina Terentiew mnie wychowała, jeśli chodzi o doświadczenie telewizyjne. Wszystkiego nauczyłem się pod jej ręką. Po „Biesiadzie” prowadziłem jeszcze w Polsacie teleturniej „Gospodarz” i co ja wtedy po dupie dostałem, to moje. Przyjeżdżały trzy drużyny, każdy miał jakieś swoje tytuły i wszystko musiałem zapowiedzieć z pamięci. Nie można było użyć promptera, nie można było zrobić cięcia. Jak patrzę na Drzyzgę w TVN-ie, to taki program ja poprowadziłbym w ciemno i z pocałowaniem ręki. Wszystko czytane!

Strona 173. Przytaczam ten fragment, bo to jedyny moment w całej książce, kiedy pan Sławek mówi coś miłego o kobiecie spoza rodziny lub zespołu. Potem oczywiście musi się przejechać po pani Ewie, żeby zachować równowagę.

Nowe zespoły disco polo trafiają do dyskotek. A co się śpiewa w dyskotekach? Niedawno w Czarnym Dunajcu wchodzę do takie dyskoteki i słyszę, jak didżej krzyczy do ludzi: „Nie stać! Biegać! Za-pier-da-lać!” Byłem przerażony! Później ze sceny witam ludzi: „Dzień dobry, pozdrawiam was serdecznie, pewnie wasi rodzice doskonale nas znają”. A jakiś koleś z przodu na to: „I dziadkowie też!”. Ale nie zdarzyło się, żeby ktoś nas wygwizdał. Mało tego — doskonale się bawią. Przychodzi najczęściej taka „młodzież w średnim wieku”. Dziewczyny mają już doświadczenie, czyli nie mają oporów. Jest pięknie! Gdyby nie żona, która zawsze stoi niedaleko, córka i koleżanka, ciężko byłoby się powstrzymać.

Strona 179. Co?

Uważam, że muzyk może zagrać dla partii i wcale nie musi popierać jej programu. Jak w życiu - mogę zagrać na weselu, nie musi mi się podobać panna młoda. Jakbym miał dziś zagrać dla SLD, to pewnym bym się zastanowił. A dla Palikota na pewno bym nie zagrał. Ze względu na panią Grodzką, pana Biedronia - nie ma mowy. Po prostu nie. Jeśli chodzi o mnie prywatnie, to jestem wierny PSL-owi, chociaż są pewnie oznaki zmęczenia materiału. Ale wiem, ze to trzeba przetrwać. Spokojnie. Będzie dobrze.

Strona 184. Czy pan Sławek jest homofobem? Oczywiście: i jest z tego dumny. Ale w tej książce bardzo sprawnie to ukrywa i nigdy nie mówi o tym wprost.

Zawsze mówię: „Dlaczego w Chinach jest dobrobyt? Bo wszyscy pracują na umowach śmieciowych!”. Tam nie ma innych umów. Jest kontrakt. Dostajesz pieniądze i co dwa lata masz zapłacić podatek. Nie za wysoki. A z resztą pieniędzy zrób sobie, co chcesz. Ubezpieczenia, szkoły płać sobie sam. Tymczasem my jesteśmy obozem koncentracyjnym dla przedsiębiorców. Nic nie można zrobić, nie można się rozwijać. Kwota wolna od podatku do trzy tysiące złotych. A w Anglii w przeliczeniu na złotówki - siedemdziesiąt tysięcy. W Chinach nikt na to nie patrzy. Raz na dwa lata przynoszą do urzędu kwitki, ile wydali, i to wszystko. Najważniejsze, że wydałeś pieniądze, robiłeś obrót i ktoś zarobił. To jest inne myślenie.

Strona 234. Pan Sławek bardzo często wypowiada się na tematy ekonomii, polityki wewnętrznej czy zwyczajów mieszkańców Chin. Czy rzeczy, które mówi, to zbiór plotek, niedopowiedzeń, kłamstw i "chłopskiego rozumu"? Tak. Polecam wszystkim zainteresowanym film dokumentalny "Miliard szczęśliwych ludzi" (reż. Maciej Bochniak, 2011). Jest to fantastyczny zapis chińskich podróży Sławka i jego ferajny. Niesamowita sprawa!

W cmentarnej kapliczce planuję urządzić miejsce poświęcone matkom, które straciły dziecko. Tak jak moja żona. Bo wiem, że jesteśmy pyłkiem na wietrze, jeśmy ludźmi i wszyscy potrzebujemy miłości i szacunku. Wierzę, że to, co nas spotyka, ma sens, czy nam się podoba, czy nie, i jeszcze, że to, co zrobisz dobrego, zawsze do ciebie wróci. Myślę, że dlatego moja publiczność mnie tak kocha. Bo ja kocham ich. Kocham ludzi. Taki jestem. I nic więcej nie powiem.

Strona 243. Na koniec pan Sławek raczy nas expose miłości. Poprzednie 242 strony przekonywały nas raczej do tego, że jest zakochanym w sobie bucem, który jest zamknięty na ludzi i rzadko interesuje się czymś poza końcem własnego nosa. Ale pewnie źle czytałem. Taki jestem. I nic więcej nie powiem. Bo pieką mnie oczy. CZĘŚĆ 1 CZĘŚĆ 2 To jest ASZdziennik, ale to prawda.