EAST NEWS/CANVA
Reklama.

Nie zna Polski ten, kto nigdy nie słyszał Bayer Full. „Majteczki w kropeczki”, „Wszyscy Polacy”, „Cztery razy po dwa razy (przeleć mnie w tej koniczynie)” czy ukochana piosenka naszego papieża - „Barka". Czy to losowa lista piosenek wygenerowana przez Sztuczna Inteligencję? Nie, to wszystko składa się na ich szeroki repertuar. Lider, założyciel, ster, okręt i morze zespołu, czyli Sławek Świerzyński, od wielu lat daje się poznać jako jeden z głównych homofobów i buców kraju. W zasadzie wystarczy mu podstawić pod nos włączony mikrofon, a możemy być pewni, że po chwili zacznie mówić totalne głupoty. Dlatego ucieszyłem się, gdy pod choinkę dostałem jego OFICJALNĄ BIOGRAFIĘ pióra Katarzyny Sielickiej. Biorąc pod uwagę zawartość słowo OFICJALNA jest bardzo ważne. Oczywiście, zachęcam do zaopatrzenia się we własny egzemplarz (albo i nie). Nie przedłużając - zapraszam na fantastyczną podróż w odmęty pięknego umysłu wybitnego twórcy.

Pamiętam takie zdarzenie. Poszedłem z babcią do kościoła. Leciały teksty na wyświetlaczu. Ja ich jeszcze nie potrafiłem dobrze przeczytać, ale śpiewałem sobie te pieśni głośno i donośnie. I w pewnym momencie zorientowałem się, że koło mnie zaległa zupełna cisza. Wszystkie kościelne śpiewaczki, które zawsze tak uwielbiają zawodzić, zamilkły. A jak jedna się wyrwała, to pozostałe fuknęły: „Cicho bądź! Niech mały śpiewa!”. Od początku Bozia dała mi głos.

Strona 17. Już na początku pan Sławomir daje nam się poznać jako cudowny śpiewak. Warto zwrócić uwagę na to jak i co mówi o kobietach.

Przedszkole okazało się dla mnie miejsce wszechstronnej edukacji i swoistej inicjacji w różnych dziedzinach. Było to doświadczenie nie do przecenienia. W przedszkolu po raz pierwszy bawiłem się na przykład w doktora. Zapamiętałem to dobrze, a nawet uwieczniłem w piosence. To jest właśnie (fragment) o Marzence, z którą bawiłem się wtedy w doktora. Zaglądaliśmy sobie w majtki, żeby sprawdzać, co kto ma. Mnie i i Krzyśka szybko przestało to interesować, że to są jakieś dziewczyńskie zabawy.

Strona 19. Dostajemy tu odpowiedź na jedno z najciekawszych pytań w historii polskiej muzyki rozrywkowej - JAKI JEST ORIGIN "MAJTECZEK W KROPECZKI"?! Na (nie)szczęście biografia dopiero się rozkręca. A majteczki wrócą jeszcze kilka razy.

Wiele razy pytali mnie w wywiadach: „A pan się nie denerwuje, jak tak pan wychodzi na scenę przed wielotysięczną publiczność?” „Nie! Nawet teraz, jak byliśmy w Chinach, zagraliśmy z żeńskim chórem, z którym kompletnie się nie rozumieliśmy. Od razu zacząłem ustawiać te dziewczyny, podałem, gdzie jakie głosy, a że chińskie piosenki znam, to tylko podrzuciłem im słowa. I jedziemy. Sam się potem zastanawiałem, jak to możliwe - pięćdziesiąt kobiet stoi, wszystkie Mongołki (bo one tam na północy Chin wszystkie mają takie okrągłe, płaskie twarze), nie mają pojęcia, co do nich mówię, a ja nic, w ogóle się nie denerwuję, a nie mam żadnej tremy, jeszcze pięćdziesiąt mogłoby tam stanąć i dalibyśmy radę!

Strona 30. Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że praca z panem Sławkiem musi być katorgą, a jego zdjęcie powinno znajdować się w encyklopedii obok hasła "mansplaining". Warto tutaj nadmienić, że rozdział dotyczy dziecięcych przygód pana Sławka.

Na akademiach zawsze graliśmy z taką jedną Olą. Występowaliśmy w duecie, ona grała na pianinie, ja na akordeonie. Jak się teraz spotykamy i wspominamy tamte czasy, to śmiejemy się, że tak blisko ze sobą byliśmy, a nigdy nic się między nami nie wydarzyło. Ale wiadomo. Cygan ze swojego gniazda nie kradnie. Mnie też interesowały dziewczyny spoza chóru, a i ja u chórzystek raczej wzięcia nie miałem.

Strona 37. Znaczna część książki to wspomnienia pana Sławka o tym jaki był super i opowiadanie łobuzerskich anegdotek. Wszyscy lubimy trochę nostalgii, ale mam wrażenie, że nasz bohater romantyzuje siebie i wszystkie swoje zachowania. Zapytacie: czy w którymkolwiek momencie książki dostajemy samokrytykę? Odpowiadam: nie. Pan Sławek jest w sobie zakochany i od urodzenia wszystko robił dobrze. Jedyna jego porażka to najtisowe biznesy. Ale te czasy były pod tym względem na tyle szalone i losowe, że wszyscy zaczynający przygodę z biznesem nie mieli wtedy lekko.

logo
MATERIAŁY PRASOWE

I tu następuje najdziwniejszy fragment całej biografii. Dla mnie bardzo niepokojący. Przytoczę go po prostu całego. Pochodzi z rozdziału „Druh".

W 1982 roku na Rajdzie Koszalin poznałem moją żonę. Mieliśmy wtedy własnoręcznie uszyte namioty. Przypominały bardziej wojennie pałatki, niż to, co obecnie nazywamy namiotem, ale były proste w obsłudze i każdy, z mojej świetnie wyszkolonej drużyny, był w stanie rozłożyć to coś, w trzydzieści sekund. Nawet w czasie deszczu. Kiedy przyjechałem na miejsce, rzeczywiście padało i faktycznie namioty zostały rozłożone w pół minuty, tylko że było ich za mało i okazało się, że nie mam gdzie się położyć. Tylko w jednym z namiotów było wolne miejsce, ale musiałbym zamieszkać z moją harcerką. Zamieszkałem więc i mieszkam z nią do dziś. Renata miała prawie szesnaście lat, ja — dwadzieścia dwa. Na dobrą sprawę, gdyby do czegoś między nami doszło, groził mi jeszcze prokurator. A podczas tej wspólnej nocy rzeczywiście coś między nami zaczęło iskrzyć. Znałem ją wcześniej, śpiewała u mnie w zespole, ale przez cały ten czas nic się między nami nie działo, może dlatego, że Renata akurat nie należała do moich wielbicielek. Wkurzałem ją. Zawsze opowiadałem, że gdybym chciał mieć żonę tobym ją zabrać na obóz harcerski, zobaczył, co umie zrobić, jak gotuje, jak się będzie umiała odnaleźć w domu. Te moje opowieści Renata kwitowała zwykle zdaniem” Z takim skurczybykiem to ja bym nie tylko nie chciała wspólnie żyć, ale w życiu nie chciałabym mieć z nim nic wspólnego”. Tymczasem z tego deszczu tamtej pierwszej nocy rozpętała się okropna burza i pewnie dlatego do dziś bardzo lubimy burzę. Jak pada, to wiemy, że stanie się coś dobrego. Potem resztę załatwiły z nas koleżanki. Mimo że Renata nie bardzo chciała, one się upierały, żebym do końca rajdu mieszkał u niej w namiocie, I tak kombinowały, że nigdzie indziej nie było dla mnie miejsca, chociaż wiedziałem, że jakby chciały toby się znalazło. Renata wcale do tego nocowania w jednym namiocie nie dążyła. Tak, pocałowaliśmy się. Co z tego? Nie było o co robić afery, więc w końcu jakoś przetrwaliśmy razem te noce. Było bardzo grzecznie, nic się między nam nie wydarzyło. Nie wynikła z tego żadna awantura. Ja byłem, owszem, zaprzyjaźniony z młodzieżą, ale równocześnie trzymałem dystans. Żaden z moich podopiecznych nie odważyłby się odezwać do mnie per ty. Miałem autorytet i dzieciaki wiedziały, że jestem normalnym facetem, tylko mam dużo zainteresować.

Strona 85. Nie wiem do końca co myśleć o tym wyznaniu. Ale niech każdy sobie w swoim serduszku odpowie na pytanie, które pojawia się nam w głowach.

Na rajdy jeździliśmy zwykle na stopa, bo kierowcy harcerzy chętnie zabierali. Wsiadaliśmy z gitarą i zaczynaliśmy śpiewać. Śpiewaliśmy w pociągach i nikt nie powiedział nam, żebyśmy przestali. Ludzie nas lubili i byliśmy w stanie rozweselić największego ponuraka. Więc kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych zobaczyłem po latach, jak teraz wygląda harcerstwo, to się przestraszyłem. Te harcerki szły i śpiewały chyba coś zespołu Hey. Nie pamiętam dokładnie, ale to był coś w stylu „Trudno mi, niedobrze mi, łeb mnie boli, źle mi…”. Kurna, mówię. Co to za harcerstwo do cholery? To już nie ma piosenek turystycznych? To już nie można sobie „Krajki” zaśpiewać? Takie zmęczone, te biedactwa. Kto ich tak skrzywdził? Ja uważam, że to wszystko wina instruktorów i nauczycieli. W szkołach nie ma już muzyki i efekt jest taki, że jakbym w naszym sejmie każdego odpytał z hymnu, to gwarantuję, że dziewięćdziesiąt procent posłów nie znałoby trzeciej zwrotki. Gdzie my jesteśmy z tą edukacją?

Strona 87. Dużo wątków poruszonych naraz? Dla pana Sławka to chyba codzienność. Dlatego chciałem z tego miejsca pogratulować pani Katarzynie Sielickiej za trud i pracę włożoną w książkę. To musiało być ciężkie! Część druga już jutro! Dowiemy się z niej, jak powstał zespół Bayer Full, skąd wzięła się jego nazwa, jak grać na weselach oraz opowiemy sobie trochę o podboju Chin przez pana Sławka i jego przyjaciół.

Brawurowe wykonanie coveru "Mamma maria" na urodzinach Radia Maryja. Tekst oczywiście dostosowany do okazji. To jest ASZdziennik, ale to prawda.