Przewodnik w Zachęcie: wyraża swoje opinie o wystawie. Zachęta: NO TO WYPAD

Zosia Sokołowicz
01 czerwca 2023, 10:35 • 1 minuta czytania
Marcin Kazimierz Mateuszewski, kulturoznawca i były przewodnik Narodowej Galerii Sztuki Zachęta w Warszawie, opisał na Facebooku historię swojej pracy i zwolnienia uczącą nas wszystkich, że sztuki nie należy kwestionować, a każda kontrowersja świadczy o wysokiej jakości dzieła. I kropka. Kropka, rozumiecie?!
Fot. Facebook/Marcin Kazimierz Matuszewski
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Marcin miał niewątpliwy zaszczyt oprowadzać zwiedzających po wystawie Ignacego Czwartosa "Malarz klęczał, jak malował", na której można było zobaczyć przewrotne dzieła pełne sarkazmu i gorzkiej ironii — cech, które, jak wiadomo, same w sobie świadczą o geniuszu autora, a jak ktoś tego nie łapie, to znaczy, że jest tępym ignorantem, który nie zna się na czarnym humorze.


Jak pisze Mateuszewski o wystawie:

"To, czego można było tam doświadczyć, to – poza dyskusyjnym jakościowo malarstwem – apoteoza zbrodniarzy, żarty z nazistowskiej przemocy, podłe wymieszanie bohaterów ze zwykłymi bydlakami i mordercami w celu legitymizacji działalności tych drugich. Podczas mojego oprowadzania nie omieszkałem wspomnieć o moich obawach wynikających z prezentowania tego typu narracji, cytowałem artystę i dosyć jednoznacznie wyrażałem swoje zdanie. Robiłem to w Zachęcie przez kilka lat i za moją szczerość i odwagę w wyrażaniu opinii (czasami trudnych i, hm, kontrowersyjnych?) byłem raczej doceniany przez osoby, z którymi pracowałem, i przez publiczność. Tym razem było inaczej".

Jak się okazuje, zaledwie miesiąc wygłaszania subiektywnych opinii o nazistowskich zbrodniarzach i o bagatelizowaniu przemocy wystarczył, aby przewodnik zaczął odczuwać skutki swojej krnąbrności: bez jakichkolwiek wyjaśnień przestano przydzielać mu grupy zwiedzających.

W kuluarach mówiło się też o tym, jakoby dyrektor Zachęty miał sobie nie życzyć, aby wygadany przewodnik miał wstęp do galerii. Oficjalnie jednak nikt nic nie mówił, a Mateuszewski przecież dalej miał pracę, tylko nie miał możliwości wykonywać związanych z nią obowiązków.

"Dopiero po moim stanowczym postawieniu sprawy zostałem zaproszony na spotkanie z wicedyrektorem Kudelskim (którego widziałem pierwszy raz w życiu), który wręczył mi wypowiedzenie przy absolutnym milczeniu siedzącej obok kierowniczki. Nikt w dziale nie zaprotestował, bo prawie całość załogi jest nowa i kompletnie bez doświadczenia i kompetencji".

Marcin Mateuszewski bez ogródek przyznaje, że nadal nie żałuje swojej postawy związanej z przewrotną wystawą Czwartosa.

Dla reszty z nas jednak niech to będzie lekcja, żeby zamknąć buzię na kłódkę i nie pyskować.

Chyba że jest się wybitnym, kontrowersyjnym artystą. Wtedy można wszystko.

To jest ASZdziennik, ale to prawda.