Panika w zakładzie pogrzebowym. Kandydat na grabarza zapytał, czy może czasem pracować z domu
Do nietypowej sytuacji doszło w jednym z warszawskich zakładów pogrzebowych. Właściciele, chcąc wypełnić wakat po jednym z grabarzy, przeprowadzili rekrutację na wolne stanowisko. Niestety, jeden z kandydatów przyćmił wszystkich.
Jak dowiaduje się ASZdziennik, kandydat na grabarza na początek spytał jednocześnie o formę umowy i czy może czasami pracować z domu.
– Ja nie chcę wiedzieć, co to miało znaczyć – mówi współwłaścicielka zakładu, Anna, która wie, że praca grabarza polega na chowaniu zmarłych ludzi.
Najgorsze miało dopiero nadejść. Kandydat najpierw opowiedział, jak w poprzedniej pracy nie skremował im się bardzo gruby człowiek, bo trumna utknęła w drzwiach pieca, potem o staruszce z chorobą psychiczną, która przez pół roku nie zauważyła, że mieszka z martwym mężem, a wreszcie o siostrze zmarłej, która na pogrzebie wpadła do jamy na grób.
– Zażartował, że przynajmniej nie ma problemu z namolnymi laskami, bo wystarczy im powiedzieć, że jest grabarzem, i uciekają – wspomina z niesmakiem Anna, podczas gdy Tomaszowi wryło się w pamięć co innego.
– Na koniec zapytał, czy przy myciu zmarłych będzie z trupem sam w salce i czy może ją zamknąć na klucz.
Jak dowiaduje się ASZdziennik, właściciele zakładu pogrzebowego nie mają się jednak o co martwić. Kandydat po prostu maskował niedoświadczenie opowiadając anegdoty z książki „Nekrosytuacje. Perełki z życia grabarza”.
To jest ASZdziennik dla Wydawnictwa Dolnośląskiego i książki "Nekrosytuacje" napisanej przez prawdziwego grabarza.