Strach w oczach gości na Wigilii. Mama przyniosła miętowy opłatek na deser

Mariusz Ciechoński
Puławy. Rodzina Mazurów z trudem kończyła właśnie trwającą od trzech godzin wigilijną kolację. Ich brzuchy były boleśnie pełne barszczu, pierogów, kapusty z grzybami, ryby na kilka sposobów, kutii, sernika, makowca i kompotu z suszu. Kiedy dojadali ostatnie kęsy, w drzwiach pokoju stanęła mama i zapowiedziała, że ma jeszcze jeden deser - cieniuteńka jak opłatek czekoladka miętowa.
Fot. Monty Python and the Meaning of Life
W oczach wszystkich przy stole pojawiło się przerażenie, a na czoła wystąpił pot. Od 17:00 napychali się kilogramami jedzenia, które wydawało się nie kończyć. Spróbowali każdej z 12 potraw, zjedli ciasto, napili się kawy. Czuli, że nie zmieszczą już absolutnie nic więcej.

– A na zakończenie cieniuteńka jak opłatek czekoladka miętowa – powiedziała mama. – Lekka jak piórko.

– Nic nie przełknę – odpowiedział wujek Bogdan.

– Już nie mogę, pękam w szwach – odparła córka Aneta.

– Tylko po jednej – obiecała mama.

– No dobrze – zgodzili się wreszcie wszyscy.


Kiedy wkładali czekoladki do ust, mama poszła do kuchni po ścierkę i płyn do szyb.

Za chwilę znowu będzie musiała umyć okna.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.