Strach w oczach gości na Wigilii. Mama przyniosła miętowy opłatek na deser
Puławy. Rodzina Mazurów z trudem kończyła właśnie trwającą od trzech godzin wigilijną kolację. Ich brzuchy były boleśnie pełne barszczu, pierogów, kapusty z grzybami, ryby na kilka sposobów, kutii, sernika, makowca i kompotu z suszu. Kiedy dojadali ostatnie kęsy, w drzwiach pokoju stanęła mama i zapowiedziała, że ma jeszcze jeden deser - cieniuteńka jak opłatek czekoladka miętowa.
– A na zakończenie cieniuteńka jak opłatek czekoladka miętowa – powiedziała mama. – Lekka jak piórko.
– Nic nie przełknę – odpowiedział wujek Bogdan.
– Już nie mogę, pękam w szwach – odparła córka Aneta.
– Tylko po jednej – obiecała mama.
– No dobrze – zgodzili się wreszcie wszyscy.
Kiedy wkładali czekoladki do ust, mama poszła do kuchni po ścierkę i płyn do szyb.
Za chwilę znowu będzie musiała umyć okna.