Rozmawiamy ze Śledziem, twórcą komiksów, o tej paskudnej politycznej poprawności

Paweł Mączewski
Jak powstawał "Produkt", kultowy magazyn komiksowy z końcówki 90. Co było najtrudniejsze w pracy nad animowanym serialem na Netflix "Kajko I kokosz"? Czy należy oddzielać twórczość artysty od jego osobistych poglądów? I co na to wszystko prawność polityczna?
Fot. Paweł Mączewski
O tym i kilku innych rzeczach rozmawiamy z Michałem "Śledziem" Śledzińskim, twórcą komiksowym i współreżyserem "Kajko i Kokosz". 

ASZdziennik: Czym był „Produkt”?

Michał „Śledziu” Śledziński: „Produkt” był magazynem komiksowym, w którym ukazywały się wyłącznie polskie komiksy. Miał także bogatą działkę publicystyczną, która wywoływała sporo emocji, szczególnie dział recenzji. Język, którym się tam posługiwaliśmy, był żywy, giętki, nieuczesany, momentami brutalny w swojej formie. To były fajne czasy, że można było sobie na to pozwolić w mainstreamowym magazynie. 


Fot. dzięki uprzejmości Michała Śledzińskiego.

W jakich okolicznościach powstał?

Przy piweczku w jednej z warszawskich knajp. Odwiedzałem wtedy Tomka Kołodziejczaka [pisarz science-fiction, wydawca w Egmont Polska, przyp. red.], by porozmawiać z nim o moim pełnometrażowym albumie pt. „Biegunka”.

Miałem potem jeszcze trochę wolnego czasu do pociągu, więc zadzwoniłem do Marcina „Martineza” Przasnyskiego, byłego redaktora naczelnego Secret Service, magazynu o grach, z którym byłem onegdaj związany jako czytelnik i jako rysownik. I tak słowa do słowa opowiedziałem mu o… „Osiedlu Swoboda”, komiksie, nad którym pod koniec 98. roku zacząłem powolutku pracować na boku.

Fot. Paweł Mączewski

Martinez stwierdził, że ciężko byłoby puścić ten komiks solo — nie było osadzone w szeroko pojętej fantastyce, którym w tamtym okresie karmiono polskich czytelników komiksów, no i brzydko tam mówili. Tak powstała idea dobudowania magazynu wokół Osiedla. Trzy-cztery miesiące później ukazał się pierwszy numer, czyli tempo pracy było dość fenomenalne, co było oczywiście zasługą ludzi, którzy ten magazyn tworzyli. Ten entuzjazm towarzyszył nam od początku do ostatniego numeru z 2004 roku. 

Jakie więc było „Osiedle Swoboda”?

Była to seria obyczajowa z domieszkami innych gatunków jak np. horror. Śledziliśmy losy pięciu młodych facetów, którzy po ukończeniu liceum nie za bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić. Najchętniej więc robiliby rundki z piweczkiem i lufką wokół bloków, przysiadając się na ławeczce i rozmawiając o tym, w co ostatnio grali i jaki film widzieli.

Fot. Paweł Mączewski

Wiele osób później zaczęło traktować ten komiks, jak coś w rodzaju paradokumentu, ukazującego dany wycinek czasu i tamtejszych realiów, życia z dnia na dzień. Dla mnie to jednak była praca na żywym organizmie, bo wiele rzeczy, które trafiały do tych historii, przydarzały się mi i moim kolegom lub były to zasłyszane anegdoty — ubrane w nie do końca fabularną formę. 

„Osiedle Swoboda” charakteryzowało bezkompromisowe poczucie humoru, które niekiedy nie brało jeńców. Myślisz, że te komiksy mogłyby powstać w niezmienionej formie w dzisiejszych czasach?

To jest bardzo ciekawe pytanie, bo wydaje mi się, że mieliśmy wtedy łatwiej, bo nie było… social mediów [śmiech]. Ataki na nas odbywały się więc jeszcze poprzez stare kanały, jak IRC.

Fot. Paweł Mączewski

Czytałem wtedy, że sobie pozwalamy na zbyt wiele, że jesteśmy "pyszni" wobec starych mistrzów komiksu i tych, którzy zostali namaszczeni na nowych. Myślę, że dzisiaj bylibyśmy zjedzeni przez lewą i prawą stronę. Nie zmienia to faktu, że nie brakowało nam wtedy też gówniarskich zagrywek i wiem, że pojawiający się w Osiedlu język mógłby dzisiaj zostać odebrany jako wykluczający. No bo taki był. Bo tak wtedy to wyglądało. Ja tak mówiłem, moi kumple tak mówili. Kiedy po latach wróciłem do tych bohaterów w albumie "Osiedle Swoboda. Centrum", uznałem, że powinni pozostać w tym autentyczni.

Fot. Paweł Mączewski

Kufaj i Sztama, osiedlowe zakapiory z epizodu "Tydzień SKS", nadal posługują się językiem nacechowanym rasizmem i homofobią. Pudrowanie tego byłoby nie w moim stylu. To oczywiście nie stawia znaku równości z moimi własnymi przekonaniami. 

Co myślisz o haśle „poprawność polityczna”?

Nigdy nie miałem i nie mam nic przeciwko politycznej poprawności. Ten termin sprowadza się dla mnie do prostego brania odpowiedzialności za swoje słowa. Nawet pisząc ostro o rzeczach, które mnie bolą, staram się kontrolować, nie odczłowieczać mojego przeciwnika w dyskusji. Mimo to czasem zdarza mi się żałować czegoś, co już opublikowałem. Czytam to wtedy drugi raz i mam poczucie, że może trochę przegiąłem. 

Czy należy utożsamiać twórczość artysty z jego prywatnymi poglądami, czy odcinać jedno od drugiego?

Nie kupuję produktów twórców o poglądach, z którymi się diametralnie nie zgadzam. Nie kupię książki Brauna ani Ziemkiewicza, ich twórczość jest tak bardzo sklejona z tym, jakie poglądy wyznają, że zapoznanie się z nią byłoby marnowaniem czasu, a tego mam niewiele.

Z drugiej strony sięgnąłem niedawno po komiks, którego autor jest osobą mocno wierzącą i czytało mi się to świetnie, pomimo oczywistej próby ewangelizowania czytelnika. Chyba wszystko zależy od tego, jak bardzo nachalnie dany autor próbuje wcisnąć odbiorcy swoje przekonania, a jak jedynie przedstawić dany temat z innej, dla mnie, perspektywy. 

Fot. Paweł Mączewski

Nie boisz się wyrażać swoich przekonań i opinii poprzez social media. Nieraz ciśniesz po politykach, policji i Kościele Katolickim. Dlaczego zdecydowałeś się wykorzystywać tę platformę też do takich celów?

Trochę o tej policji i kościele w moich komiksach już przez te ćwierć wieku napisałem i narysowałem, więc to wynik konsekwencji. Nie boję się też, że padnie mi sprzedaż, bo nadal mówimy o polskim komiksie, czyli niszy w niszy. Kto chce kupić mój komiks, zrobi to, pomimo moich poglądów.

Lubię być też tym gościem, który ci odpisze na twój komentarz pod postem, czasem przyjemnie, czasem nie. Wejdzie w dyskusję. Nie ma co się kryć ze swoimi poglądami, nawet jeżeli przez niektórych zostanę uznany za osobę radykalną.

Fot. Paweł Mączewski

Ja oczywiście za kogoś takiego się nie uważam, w standardach europejskich pozostaję w nudnym, politycznym centrum przesuniętym w lewo. W Polsce to, oczywiście, stalinizm i gułagi. 

Pracujesz nad serią dla Netflixa Kajko i Kokosz, co było najtrudniejsze przy tym projekcie? 

Najtrudniejsze było życie, bo kiedy zaczynaliśmy Kajka i Kokosza trwał lockdown, żłobki były co chwilę zamykane, więc przez 10 miesięcy pracowaliśmy oboje zdalnie z dwuletnim dzieckiem w domu. Ja ogarniałem córkę do godz. 16-17, później zajmowała się nią Ania. Wtedy mogłem usiąść do pracy, kończyłem o 1 lub 2 w nocy.


Dobrze, że później wszystko wróciło do większej normalności, bo nie wyobrażam sobie dalszej pracy nad serialem w tym systemie. Oczywiście presja pojawiła się, gdy w sieci ukazały się pierwsze materiały promocyjne. Po premierze czytałem mnóstwo komentarzy, także sporo krytyki. 

Za co wam się oberwało?

Najczęściej za to, że Kajko i Kokosz w komiksie wyglądają inaczej. Ale nie można w tym miejscu zapominać, że nawet w komiksie ich wizerunek się zmieniał na przestrzeni lat. Inni czepiali się o sposób animacji, kiedy w rzeczywistości jest ona robiona w ten sam sposób i tymi samymi narzędziami, jak np. w serii „Rick & Morty”. 

Bolało?

Złościło, ale nie dałem tego po sobie poznać.

Z kim wolałbyś wybrać się w przygodę: z Kajkiem, czy Kokoszem?

Z Kokoszem byłoby na pewno ciekawiej, z Kajkiem rozsądniej. 

To jest ASZdziennik, ale Śledziu nie został zmyślony.