–Tak, zawsze genialny, idealny muszę być – nie zaśpiewał twój pokój zawalony opakowaniami po jedzeniu na wynos, w którym krzesła sprawują funkcję wieszaków, a podłoga – naziemnej półki.
– Wiesz, lubię wieczory, lubię się schować na jakiś czas – nuci rozkoszna warstwa pleśni we wszystkich napoczętych jogurtach.
I utożsamiasz się z tekstem, bo w sumie też lubisz wejść na drzewo i patrzeć w niebo, a jak tak dalej pójdzie, to ten wyrastający ze ściany grzyb urośnie do rozmiarów świerka.
Do uroczystego koncertu na cześć bałaganu chętnie przyłączają się również zaschnięte od leczo gary, okruszki na biurku i rosnąca w siłę zawartość talerzy.
Czujesz dumę z hymnu na cześć upaćkanych keczupem koszulek, bo wiesz, że jeśli dodasz do tego bohomaz z musztardy, to wyjdzie z tego prawdziwa sztuka.
Twoje zdanie podzielają nawet kłęby kurzu, które wyszły spod szafek, by posłuchać chóralnego występu profesjonalnych wykonawców – brudnych skarpet porozrzucanych po mieszkaniu, które miały naprawdę dużo czasu, by udoskonalić śpiewanie Myslovitz.
Myślisz nawet, żeby zorganizować casting – dobrym kandydatem na tenor wydaje się ryk nierozładowanej od tygodnia zmywarki i sopran tłustych palników.
Ups, znów coś wylało się na blat. I wygląda na nowego członka zespołu.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.