CANVA

Jeżeli znasz Yanka, to domyślasz się, że jego książka "Polski SOR. Uwaga, będzie bolało” będzie jazdą bez trzymanki wypełnioną anegdotami i przemyśleniami autora. Jeżeli jeszcze go nie znasz, to jest to idealny moment do zapoznania się z twórczością jednego z najbardziej rozpoznawalnych ratowników medycznych Polski. Dostaje jej się w niej wszystkim: nieodpowiedzialnym pacjentom, celebrytom, całemu systemowi ochrony zdrowia, politykom… a nawet autorowi.

REKLAMA

Wybraliśmy dla Was 10 fragmentów z książki "Polski SOR", by pokazać, że warto przeczytać całość. UWAGA: KSIĄŻKA ZAWIERA SŁOWA POWSZECHNIE UZNANE ZA OBRAŹLIWE.

1. Już od pierwszych stron autor narzuca mocne tempo i rzuca nas w sam środek akcji. Czytając pierwsze strony czułem się, jakbym nie zapiął pasów bezpieczeństwa albo wyruszył w drogę bez zebrania drużyny.

W pojeździe pierwszy strzał adrenaliny minął. Szybka stabilizacja kończyny, pomiar parametrów i odpalamy wrotki – jedziemy na najbliższy SOR. Jakieś 15 – 20 km autostradą. Syreny wyją, podłoga się trzęsie, ja w końcu robię coś, czego jestem pewien – siedząc z tyłu, nabieram kolejną dawkę morfiny do strzykawki. Odpinam pasy, nachylam się nad pacjentem i uderza mnie – wtedy dziwny, dziś już znajomy – zapach krwi wymieszanej z potem i alkoholem. W momencie, w którym trafiam końcem strzykawki do wenflonu słyszę, jak kierownik obraca się i krzyczy: – ZAPNIJ PASY! – CO?! – nie dosłyszę, próbuje przekrzyczeć warkot silnika i wycie syren. - SIADAJ NA DUPIE, K*RWA, NIE MAMY HAMULCÓW!

2. Przez czas, gdy czytałem "Polski SOR", odpuściłem sobie picie kawy. Nie była mi specjalnie potrzebna. Wystarczyło mi kilka stron spod pióra Yanka i już oczy otwierały się trochę szerzej, a serce zaczynało pompować krew ze zdwojoną mocą.

Złamanie otwarte przedramienia, boli jak skurwysyn.  - Podamy panu morfinę, zaraz przestanie boleć - mówię do pacjenta. - Nie, ała, nie, ałaa, zrobicie, ałaaaa, ze mnie narkomana, ałaa… - Dobrze, a fentanyl* może być? Chwila konsternacji, widać iskry skaczące pomiędzy synapsami - zostawiają charakterystyczny ślad na czole, kiedy przekazują informacje do mózgu. - Może być. Przestało boleć w trzydzieści sekund. Nie wiem, czy został narkomanem, ale na pewno czytał Twittera. *Fentanyl jest syntetycznym opioidem, sto razy silniejszym od morfiny.

3. Oprócz walorów czysto rozrywkowych i adrenalinowej pompki książka spełnia też funkcję edukacyjną. Możemy np. dowiedzieć się, jak wygląda struktura polskiej ochronie zdrowia.

Różnica między pogotowiem, a SOR-em może nie być zbyt wyraźne dla laika, ale w skrócie: na SOR przywożą pacjentów, a pogotowie jeździ i weryfikuje. Zdarzają się także dyżury, kiedy każdy nasz wyjazd jest ratowniczy, od upadku z wysokości, przed zawał, po przemoc domową. Ale bywa i tak, że w ciągu dyżuru mamy sześć wyjazdów – jeden ratowniczy, do chłopca z zapaleniem krtani, a pozostałe to rozwiązywanie problemów, czy leczeni starczej samotności. Na SOR-ze jest o tyle łatwiej, że istnieje zaplecze i jeśli zabraknie wenflonów, to można je zabrać z innej sali. Poza tym nie jesteś sam, zawsze gdzieś w pobliżu znajduje się lekarz specjalista, natomiast kiedy jeździ się w pogotowiu, trzeba mądrze wykorzystywać zarówno sprzęt, jak i siły pozostałych ratowników. Wszystko musisz robić sam, ale to też ma swoje plusy, bo nie mają znaczenia układy ordynatorsko-profesorskie – twoja robota zależy tylko od ciebie.

4. Jako syn pielęgniarki myślałem, że jestem przygotowany na historie, jakimi raczył mnie będzie Yanek. Oczywiście dałem się zaskoczyć i kilka fragmentów sprawiło, że musiałem na moment odłożyć książkę i sprawdzić, co tam u słodkich kotków w internecie. Poniżej przykład takiego momentu (UWAGA! JEŻELI JESTEŚ OSOBĄ WRAŻLIWĄ NA RZECZY OBRZYDLIWE, PRZEJDŹ DO KOLEJNEGO FRAGMENTU):

Rzygać tak realnie chciało mi się tylko raz, przy płukaniu pęcherza. To był człowiek, który zgłosił się na SOR, twierdząc, że cewnik mu wypadł i samo włożył go z powrotem. A do tego służy cała procedura, to się robi na jałowo, bo jak coś spieprzysz, to na 100% masz zakażenie układu moczowego. Wraz z lekarką wlaliśmy tam 50 mililitrów soli fizjologicznej, żeby odciągnąć to, co się tam zebrało. Wyciągnęliśmy coś o takiej konsystencji i tak śmierdzącego, że o mało nie puściłem pawia, za to pani urolog jechała falami. Kto był w toi toiu na Woodstocku, ten może próbować wyobrazić sobie, jakie to było wrażenia. Innym razem cewnikowaliśmy kobietę, ważąca chyba z ćwierć tony. Książkowo cewnikuje się w dwie osoby, ale doświadczony SOR-owiec da radę zrobić to również samodzielnie. Tę panią obsługiwaliśmy na osiem rąk. Coś mnie tknęło i ubrałem wtedy przyłbicę, miałem też plastikowy płaszcz, bo to był okres pandemii. No więc jedna osoba ciągnie jedną nogę, inna drugą, a ja wkładam ręce między fałdy brzucha i szukam cewki moczowej. Ale zupełnie nic nie widzę. Przychodzą kolejne osoby, naciągają brzuch, żeby cokolwiek odsłonić, ja jeszcze łokciem i ręką odgarniam coś, co powinno być wargą sromowową, ale tak naprawdę jest to wielka fałda. Wsadziłem cewnik, ale (mój błąd) za mały i w tym momencie wielka fala moczu pod olbrzymim ciśnieniem wystrzeliła mi prosto w twarz, czy na szczęście na przyłbicę…

Takimi fragmentami autor rozmontowuje romantyczną wizję ratowników medycznych i lekarzy promowaną przez popkulturę (ostatnio skończyłem oglądać 17. sezon "Chirurgów" i nie przypominam sobie tam tego rodzaju scen).

5. Okazuje się też, że przy pracy w polskiej ochronie zdrowia bardzo przydają się umiejętności charakterystyczne dla superbohaterów. I tak, chodzi mi tutaj o sztuki walki.

Kiedyś nachlana laska próbowała rozwalić mi głowę młotkiem. Innym razem jakiś troglodyta, dusił moją koleżankę, pielęgniarkę. Wskoczyłem na niego, założyłem mu dźwignię i rzuciłem się do tyłu – jak w zapasach. Jak spacyfikować naćpanego agresora, demolującego szpital stojakiem na kroplówki? Chwyciłem stołek z pełną gotowością z*jebania mu nim. Na szczęście komuś udało się go obezwładnić w inny sposób, korzystając z tego, że odwróciłem jego uwagę. Teraz to się trochę pozmieniało, ale na moich studiach nie uczyliśmy się żadnych specjalnych metod samoobrony czy pacyfikowania agresywnych pacjentów. Mnie się przydało to, że w dzieciństwie trenowałem krav mage, ale jeśli ktoś wcześniej nawet takich umiejętności, to może mieć problem.

6. Momentami fabuła książki przypomina momentami połączenie "Ostrego dyżuru", "Daleko od noszy" i filmów z Brucem Lee.

Mam gdzieś z tyłu głowy historię kompletnie zalanej dziewczyny, która chciała zadźgać śrubokrętem mnie i mojego kolegę. Kiedy ten śrubokręt przeleciał centymetry od mojego oka, to w samoobronie rzuciłem ją o podłogę. Każdy człowiek zrobiłby to samo – po prostu machnąłem na odlew. Takich agresywnych, patologicznych pacjentów jest może 5%, ale to oni kosztują nas połowę roboty i 90% wszystkich problemów. Wiele razy słyszałem od młodych byczków, że jego kumple już czekają pod szpitalem i mi wpierdolą. A kogo ja mam do obrony czy do pomocy w razie czego? Pana Zbyszka, ochroniarza z grupą inwalidzka, który jest w takim stanie, że kiedy zdarzy się bijatyka na SOR-ze, to każesz mu spieprzać, bo jak zostanie, będzie tylko więcej ofiar. To i tak miłe, że chce się angażować, bo inny ochroniarz powiem ci, że on nie będzie interweniował, bo ma w umowie zapisane w obowiązkach tylko ochronę mienia szpitala, ale personelu już nie.

7. Oczywiście poruszony jest też wątek pandemii, która wpłynęła na wszystkich związanych z ochroną zdrowia w Polsce.

Instagramerzy zrobili naprawdę dużo dobrej roboty w czasie pandemii — wielu celebrytów podawało dalej moje treści, czasem ktoś zaprosił mnie na wywiad, mimo, że jeśli chodziło kontent, to zajmował się zupełnie innym sprawami. Wiele osób rozumiało, że to jest temat, który dotyczy nas wszystkich. Dzięki temu sensowne treści trafiły do ludzi, którzy inaczej nie natknęliby się na nie. Uwierzyli i zostali ze mną, zainteresowali się problemami ochrony zdrowia. A co robiły wtedy mainstreamowe media? W TvE, wiadomo, propaganda sukcesu po bandzie, a w mediach prywatnych — na przykład obok Bogdana Rymanowskiego lansowała się Edyta Górniak. Ta, co nie ma orgazmów od 5G, więc logiczne, że również się nie szczepi. Gdyby mnie zaproszono do programu z Edytą Górniak, to parsknąłbym śmiechem, ale dla nich to było prezentowanie innego punktu widzenia. Jakiego, k*rwa, innego? Dyskusja dotyczy tego, czy podawać dexaven, czy hydrokortyzon, bo każdy ma inne zalety. A nie, czy podawać dexaven, czy wkładać kogoś na trzy zdrowaśki do rozpalonego pieca, jak w nowelce Prusa z XIX wieku. Jeżeli nawet media nie czują się odpowiedzialne za ten system, za mądrą dyskusję na ten temat, to niczego nie osiągniemy, nie wpłyniemy na polityków. Jest taka pani w Gazecie Wyborczej”, która za każdym razem, kiedy zaczynamy podnosić głowę i protestować pisze artykuł typu: „Pielęgniarki piły kawę, kiedy mój teść dusił się pod respiratorem". To jak my mamy się tłumaczyć, że nie jesteśmy wielbłądami? Zaprosiłbym panią do nas na oddział w czasie covidu. Zobaczyłaby, jak sobie piliśmy te kawki.

Możemy bezpiecznie założyć, że Yanek nie czeka z wypiekami na twarzy na kolejne "hity" Ivana Komarenko.

8. Yanek dał mi się poznać jako osoba, która także zmaga się z depresją i swoimi problemami. Cały czas za mało jest osób publicznych, które w tak otwarty sposób mówią o swoich kryzysach i sposobach, w jakich sobie z nimi poradzili.

W trakcie pandemii popłakałem się jeden raz - kiedy zmarł Krzysztof Krawczyk.

5 kwietnia 2021 roku był trudny dla wielu z nas...

9. Autor rzuca nowe światło na relacje z osobami w wieku senioralnym. Ma z nimi do czynienia praktycznie kilka razy dziennie i wyciąga bardzo ciekawe wnioski, np. o ich samotności. Ale są też fragmenty mówiące o ich rzutkości:

Na SOR wjechała 102-letnia pacjentka (urodzona jeszcze przed I wojna światową, jako poddana cara Mikołaja II) z pierwszym w życiu zawałem serca. Szybka akcja, parametry, wkłucie, EKG. Decyzja: leci na hemodynamikę. Przygotowujemy ją do transportu, przecinamy jej ubranie, próbuję rozpiąć bluzkę i jeb… dostałem liścia prosto w twarz. Wielce czcigodna dama mówi: „Halo, ja mam 102 lata, gdzie te ręce?!”. Przeżyła.

10. Książka jest opowieścią o życiu, zdrowiu, człowieczeństwie, godności i pracy. Wszystkie te elementy przeplatają się w piękny sposób.

Mam też inne doświadczenia – ktoś błaga, żeby go zabić. I to jest moment, w którym całkowicie zmieniasz swoje postrzeganie wielu problemów. Miałem taką pacjentkę, bardzo słabą weteranka Powstania Warszawskiego ze skomplikowane złamanie kości udowej. Ona dosłownie byłam na korytarzu, płakała, żeby pozwolić umrzeć. Dlatego wydaje mi się, że dorosły człowiek, świadomy tego, co się z nim dzieje, powinien mieć święte prawo podjąć decyzję o humanitarnym zakończeniu własnego życia. Bo czasami alternatywą nie jest ratowanie, ale dosłownie maltretowanie takiej osoby w obawie przed odpowiedzialnością karną – nazywamy to „terapią daremną”. Nie widzę sensu podtrzymywania kogoś przeżycie za pomocą aparatury, jeśli ktoś dosłownie gnije od środka za życia. Gdy pracowałem na OIOM-ie, byłem świadkiem wielotygodniowej agonii, stan pacjenta z dnia na dzień się pogarszał, obrzęki, procesy gnilne. Wiadome było, że nie ma żadnych szans na przeżycie. Utrzymywano go w stanie śpiączki farmakologicznej, bo budzenie nie wchodziło w grę. Był tak niewydolny, że nie byłby w stanie samodzielnie oddychać, a byciem przytomny i podłączenie do aparatury, która wymusza na tobie każdy oddech, jest torturą. Naprawdę nie wyobrażam sobie takiej agonii, powiesiłbym się na tej pompie. Nie chce tak odchodzić, nie chcę, żeby tak umierali moi bliscy. Rozumiem tych, dla których z różnych powodów takie wartości są święte i chcą zostać męczennikami własnych poglądów. I ok, jeśli chcą, dajmy im taką możliwość. Ale wymuszanie na wszystkich takiego heroizmu uważam za czyste skurwysyństwo.

Przyłączam się do pozdrowień dla Ordo Iuris i reszty fanatyków.

CYTAT BONUSOWY:

Jedyne co zawdzięczam myśliwym, to dziewięciu pacjentów z ranami postrzałowymi.

Jeżeli chcecie tego więcej, to złapcie "Polski SOR. Uwaga, będzie bolało" autorstwa Yanka Świtały. Naprawdę warto. To jest ASZdziennik dla MANDO.