Dziennikarka, wchodząc w dyskusję na temat niskiej dzietności, popisała się empatycznym tweetem, w którym, jak twierdzi, ważniejsza jest praca dzieci niż to, że zmusza się je do harowania w koszmarnych warunkach bez zapewniania dostępu do wody i pożywienia.
Bo przecież najważniejsze jest PKB! A dzieci? Gdyby tylko głodziły się bardziej, łamały ręce rzadziej, pracowały tydzień na dobę – wtedy może odmieniłby się ich los. Zresztą – czy naprawdę nie mogą najeść się satysfakcją z generowania PKB? Podobno smakuje lepiej niż kalorie.
Wychodzi na to, że według Markowskiej, istotne jest to, by naprodukować chmarę dzieci. Ich warunki? Nieważne. Kraj nachapie się PKB i odbije mu się oderwanymi przez maszyny kończynami dzieci. Dzieci nic nie zjedzą, ale przynajmniej system nie będzie chodził głodny.
Markowska nie przestaje romantyzować wielodzietności, bo kiedyś to było, a teraz to nie ma – nasze babki rodziły po sto dzieci na głowę, zjadały kamienie, wymieniały się strzępkami bawełny i wtedy nikt nie narzekał. Fetyszyzacja przeszłości nie ma końca, choć picie własnego moczu w ciasnym kamieniołomie i przyrządzanie na obiad mułu z dna jeziora robi się już nużące.
Na szczęście małe dzieci, o których tak chętnie wypowiada się Markowska, nie przestają wydobywać krwawych minerałów, byleby tylko mogłaby napisać tweeta i docenić ich ciężką pracę.
Część z nich pewnie umrze, zanim Markowska napisze kolejnego dziwacznego i okrutnego tweeta. Czyli bardzo niedługo.
To jest ASZdziennik, ale to prawda.