Mama powtarzała: nie igraj z wikliną.
Paulina zapomniała o jej przestrodze, tak samo, jak zapomniała o regularnym praniu, bo przecież, póki ubrania mieszczą się w koszu, to chyba jeszcze nie ma tragedii?
20-latka od zawsze lubiła ryzyko. Mimo ostrzegającego skrzypienia i niedomykającej się klapy beztrosko dorzucała kolejne koszulki, a nawet swetry, pościel, koce, ręczniki i firanki sąsiadów niczym odraczający pranie w nieskończoność lekkoduch.
Coraz intensywniejsze drżenie kosza nie zwróciło jej uwagi. Olała nawet iskry, myśląc, że to oznaka, że praca w koszu wre i te cztery poduszki próbują zrobić miejsce nowym gościom w prequelu pralkowego uniwersum.
A potem w przypływie brawury dorzuciła jeszcze zimową kurtkę i trzy pary butów.
Jednak to właśnie jedna skarpetka przelała kosz goryczy i doprowadziła do eksplozji. Jak dowiadujemy się z relacji współlokatorki Pauliny, w łazience rozległ się huk, a 20-latka została przygnieciona toną swetrów, 17 parami jeansów, 10 kg bielizny i całą masą niezidentyfikowanych materiałów, które weszły w relację wybuchową z przeciążonym koszem z wikliny.
– Odgruzowywanie łazienki zajęło mi kilka dni – żali się współlokatorka Pauliny, która zapiera się, jakoby kiedykolwiek dołożyła cegiełkę do kotłującego się w koszu piekła.
Dla bezpieczeństwa postanowiła zrezygnować z kupna nowego kosza na pranie.
– Przetestuję, ile pomieści pralka. To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.