Umówił się na zabieg usunięcia rodzynek chwilę przed wigilijną kolacją.
– To operacja wysokiego ryzyka. Jest pan pewien? – upewniał się lekarz.
A wtedy sernik raz jeszcze przypomniał sobie wszystkie obelgi, gorzkie momenty odrzucenia, po których starał się zaakceptować, że jest odmieńcem. Za każdym razem, patrząc w lustro, widział tylko winogronowe wypustki, sprawiające, że wyglądał jak spleśniały ziemniak, a przecież chciał być niczym serowy Apollo.
Od dawna marzył o kimś, kto pokocha go takim, jaki jest – zachwyci się konsystencją chmurki, doceni przełamanie smaków, jakie gwarantują kwaskowe niespodzianki, pochwali te rodzynkowe bękarty i spojrzy na nie jak na suszone skarby.
Ale nie ma tak miło, bo wszyscy chcieliby spałaszować jego ciało pozbawione niedoskonałości, nie obchodzi ich winogronowe wnętrze, nie. Czuł, jakby wraz z zabiegiem pozbywał się własnego serca, ale skoro tego właśnie oczekiwało społeczeństwo, to niech tak będzie.
Sernik potwierdził zabieg, a tuż po nim, pełen nadziei, wybrał się na wystawną wigilię. W drodze wyobrażał sobie te wszystkie komplementy, pławił się w „ochach” i „achach”, bo dobrze wiedział, że będzie daniem głównym. Wszyscy będą gładzić go łyżką, oblizywać palce, fotografować na tle pierogowych gór i barszczowego morza. Wskoczył na stół jak na wybieg i czekał, aż wybrzmi symfonia walidacji dla jego nowej bezrodzynkowej tożsamości.
Nie miał pojęcia, że słowa dewastują bardziej niż mikser.
– Ciociu, niezły ten sernik, ale z rodzynkami byłby lepszy.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.