Przełomowe odkrycie! Jak się okazuje, ryba nad morzem nadal kosztuje tyle, ile ryba nad morzem w sezonie. Jak donosi portal o2.pl, jedna z jego czytelniczek wybrała się do Gdańska, gdzie postanowiła zjeść obiad w knajpie przy plaży. Co ciekawe - a wręcz, nie bójmy się tego słowa, szokujące - podobnie jak we wszystkich ubiegłych latach nie był on tani.
- Zachęceni zniesieniem obostrzeń wyskoczyliśmy do Gdańska, gdzie oczywiście trzeba zaliczyć obowiązkową rybkę przy plaży - powiedziała portalowi pani Ewelina. Jak wynika z jej paragonu, zapłaciła 175 zł za jedną zupę rybną, trzy filety (pewnie z frytkami), zestaw surówek, herbatę, wodę i sok.
- Wzięliśmy jeden zestaw surówek za 10 zł na trzy osoby, ale zdecydowanie wielkość porcji była przeznaczona dla jednej - dodała pani Ewelina, która najwyraźniej myśli, że smażalnia ryb w Gdańsku jest w ciemię bita i za marną dychę nałoży jej na talerz trzy wielkie porcje białej kapusty.
Nie ujmując niczego pani Ewelinie - od razu widać po niej, że jest turystką, która ni w ząb nie zna się na miejscowych pomorskich obyczajach. To dlatego, że wśród rdzennych mieszkańców Pomorza od 1890 r. nie odnotowano nikogo, kto skusiłby się na rybkę przy plaży.
Jak dowiaduje się ASZdziennik, lokalsi z Trójmiasta przekazują sobie z pokolenia na pokolenie tajemną wiedzę o tym, że ryba w smażalni obok plaży, bulwaru czy molo zawsze będzie droga, tłusta i niedobra, więc lepiej sobie kupić świeżutką na Hali Rybnej w Gdyni i zrobić w domu. Niestety, aby to wiedzieć, należy narodzić się w odległości max. 30 km od linii brzegowej.
Wszystko przez to, że Pomorzanie zazdrośnie strzegą dostępu do sekretnej prawdy o smażalniach przed obcymi kulturowo migrantami, którzy w sezonie ciągną ku morzu z centralnej Polski.
By zamoczyć stopy w zimnej wodzie, wcisnąć się na molo, zrobić sobie zdjęcie pod Darem Pomorza, kupić dziecku czapkę z napisem "Kapitan" i zjeść OBOWIĄZKOWĄ rybkę przy plaży.