Najpierw sprawdzasz, czy nie ma w pobliżu jakiejś rzeki, której bieg mógłbyś zmienić, żeby popłynęła przez twój pokój. Ale zaraz przypominasz sobie, że mieszkasz na szóstym piętrze i za długo ci się zejdzie z wożeniem rzeki windą. Przebierasz więc w tym barłogu jak Indiana Jones skrzyżowany z żółwiem błotnym. Wynosisz sterty brudnych talerzy, misek, kubków i butelek. Znajdujesz obcinacz do paznokci, kabel z dżaka na czincz, zatyczki do uszu, instrukcję do gry w scrabble, drapaczkę do głowy, te dobre nożyczki, których tyle szukałeś, niezapłacony mandat za brak oświetlenia w rowerze z 2012 roku i pięć randomów, którzy zostali tu od melanżu na Andrzejki 2017. Wywalasz wszystko, zostawiasz tylko monitor. Wycierasz biurko z zaschniętego dżemu wiśniowego. Kiedy jadłeś dżem wiśniowy? Brzmi jak danie główne z afterparty po bierzmowaniu. Nie wiesz. No nic: ważne, że jest czysto.