Fot. Wikimedia Commons/Polona
Reklama.
Faktura za pierwszej jakości glinę i robociznę przy barokowym zdobieniu weselnych garnków nigdy nie została opłacona. Nigdy, aż do dziś.
– Najpierw tłumaczył się bałaganem w papierach po przeniesieniu stolicy do Warszawy, później powodzią, a na końcu obiecał, że po Szwedach to już na pewno puści posłańca z sakiewką pełną dukatów – czyta z rodzinnych kronik pani Jadwiga, aktualna szefowa rodzinnego biznesu. – Z nadzieją na uregulowanie zaległości pożegnaliśmy się jakoś niedługo po Kongresie Wiedeńskim.
Tym większe było zaskoczenie pani Jadwigi, gdy okazało się, że duch dłużnika-tułacza od 400 lat błąkał się po bezdrożach Polski i zawodził o dręczących go wyrzutach sumienia. "Finiata! Finiata!" – dało się ponoć słyszeć o północy na leśnych rozstajach dróg, ale nikt nie wiedział, co oznacza i skąd dochodzą tajemnicze jęki.
Okazało się, że mieszczanin z Krakowa pozostawił na ZIemi niezałatwione sprawy i przez cały ten czas szukał osoby fizycznej lub prawnej, której winny był godziwą zapłatę. Znalazł ją dopiero w Łodzi.
– Dłużnik nawiedził we śnie naszą księgową Bożenkę i usprawiedliwiał się, że w XVII wieku w Krakowie kupcy nie znali jeszcze Finiaty – cieszy się pani Jadwiga. – Następnego dnia Bożenka znalazła zaległe XVII-wieczne dukaty na swoim biurku, wraz z trzema denarami zadośćuczynienia.
Firma pani Jadwigi puściła już dawne pretensje w niepamięć. Szefowa twierdzi, że to miłe uczucie wiedzieć, że fach jej przodka ceniony był także na dworach Małopolski, i że uczciwość okazała się silniejsza niż historyczne zawieruchy.
– Wszystko skończyło się miło, a duch dłużnika-tułacza do dukatów dorzucił nam na zgodę kopę krakowskich obwarzanków. Szkoda tylko, że też z XVII wieku – podkreśla pani Jadwiga.
To jest ASZdziennik dla Finiata.pl.