
Dla Prezesa Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego każdy dzień jest walką. Zewsząd, jak węże do ucha, atakują go nowe połączenia słów, do których nie jest przyzwyczajony. Mężczyzna, który jeszcze niedawno zwiastował koniec cywilizacji na widok sformułowania "steki z tofu", teraz odkrył prawdziwe świadectwo kryzysu zdrowia psychicznego w społeczeństwie: jest nim BEZMIĘSNY BOCZEK.
REKLAMA
Jackowi Zarzeckiemu trudno bowiem objąć rozumiem dwie tajemnicze kwestie: ewolucję i funkcjonowanie języka oraz istnienie ludzi, którzy lubią smak mięsa, ale MIMO TO nie chcą go spożywać i/lub wspierać przemysłu mięsnego.
I choć ten dorosły facet nie próbuje bojkotować sprzedaży gołąbków, które nie są naprawdę zrobione z gołębi, kocich języczków, które nie mają nic wspólnego z kocimi narządami, ptasiego mleczka, które nie jest ani mleczkiem, ani nie pochodzi od ptaków, ani nawet jajek-niespodzianek, które nie są wcale jajeczne, w kwestii nowych połączeń słów opisujących żywność roślinną Jacek Zarzecki zaciekle walczy o prawdę i zdrowy rozsądek.
Dla jasności (jak wyjaśnia w komentarzach pod swoim tweetem): problemem nie jest dla niego spadek konsumpcji mięsa, istnienie wegetarian i wegan (CHOĆ TO ŚWIRY!!!), ale kwestie etyczne związane z nazewnictwem.
Bo nazywanie bezmięsnego produktu, który wygląda i smakuje jak boczek, bezmięsnym boczkiem jest jawnym oszukiwaniem konsumentów. Każdy by się nabrał.
W przeciwieństwie do frytek z kurczaka, które też istnieją. Ale już nie czepiajmy się słówek.
To jest ASZdziennik, ale to prawda.
