Anita była w chcianej ciąży i oczekiwała narodzin drugiego syna. Badania płodu od początku były nieprawidłowe, ale lekarze zapewniali, że nie ma się czym przejmować, bo problem jest niewielki, a syn urodzi się zdrowy. Dopiero studenci wspomnieli, że wady płodu są znacznie poważniejsze – dziecko może nie przeżyć porodu, a nawet jeśli przeżyje, to z poważną niepełnosprawnością, prawdopodobnie pod respiratorem.
Gdy kobieta wspomniała lekarzom, że rozważa aborcje, potraktowali ją jak sprzęt, który się zepsuł – oddali ją do naprawy, a przez naprawę rozumieli zamknięcie na Oddziale Diagnostyczno-Obserwacyjnym, który może i brzmi jak zwyczajny oddział, ale w rzeczywistości okazał się szpitalem psychiatrycznym dla kobiet, które nie chcą być żywymi trumnami.
– Zamknęli mnie w izolatce – pomieszczeniu 2 na 2 metry, bez klamek i gniazdek. Zabrali pasek od szlafroka i torebkę, kable do telefonu, a nawet witaminy ciążowe. Chcieli zabrać również telefon, ale na skutek stanowczej reakcji męża, postanowili go zostawić – opowiada Anita na łamach Gazety Wyborczej.
Płód pod ochroną, matka za kratami – to, najwyraźniej, nowy standard opieki.
Dzięki interwencji organizacji kobiecych Anita wyszła ze szpitala, ale to nie koniec scenariusza jak z horroru – zebrały się konsylia, mające na celu podjęcie decyzji na temat ciała kobiety. Pomimo iż konsylium psychiatryczne przyznało, że „istnieją przesłanki do terminacji ciąży”, profesor Sieroszewski okazał się profesjonalistą – najpierw się zezłościł, a potem wszem i wobec oznajmił, że „nie jest mordercą”. Mimo to zabieg miał się odbyć. Brzmi jak ulga po koszmarnej przeprawie?
No to poczekajcie.
Gdy Anita zapytała, czy będzie mogła pochować dziecko, usłyszała, ze to niemożliwe, bo, ups, najwyraźniej doszło do drobnej pomyłki – przez „aborcję” mieli na myśli „poród przez cesarskie cięcie” i urodzenie żywego dziecka.
W końcu Anita wyjechała do Oleśnicy, gdzie naprawdę udało się wykonać zabieg. Oczywiście nie odbyło się bez motywu grozy – rodziła 6 godzin, bez początkowego wsparcia lekarzy.
Jak podkreśla Dominika Ćwiek, aktywistka kolektywu Legalna Aborcja, "to, co musi się zmienić, to pozaustawowe ograniczanie dostępu do aborcji – co polscy lekarze praktykują od ponad 30 lat".
Anita przeszła przez piekło, ale wszystko odbyło się zgodnie z polskimi standardami opieki. Lekarze byli niezłomni: jej dziecka nie dało się uratować, ale system z całej siły dbał o to, by umarło zgodnie z procedurami.
To jest ASZdziennik, ale to prawda.