Nie są nim również działania reanimacyjne, które odbywały się przez cały czas trwania godzinnego nabożeństwa.
8 sierpnia w Ostrowie Wielkopolskim, chwilę przed mszą pogrzebową, zasłabł 77-latek.
– Jedna z kobiet próbowała mu pomóc. Ludzie wezwali pogotowie. Byliśmy zdziwieni, że mimo dramatycznej sytuacji proboszcz rozpoczął mszę – opowiada jeden ze świadków na łamach Gazety Wyborczej. – Przyjechała straż i pogotowie. Prowadzili reanimację, a ksiądz nie przerywał mszy. Pod koniec nabożeństwa mężczyzna zmarł.
Sprytny ksiądz postanowił nie marnować okazji i upiec dwie hostie na jednym ogniu – odprawił mszę za oryginalnego zmarłego, modląc się przy okazji za dopiero co zmarłego 77-latka.
– W trakcie mszy modliliśmy się za zmarłego i tego, który walczy o życie. Myślę, że nikt nie czuł się urażony. To było godne dla jednej i drugiej strony. To był piękny obraz naszego życia, piękny znak ratowania życia – uważa proboszcz, choć nam wydaje się raczej, że był to piękny znak olewania umierającego mężczyzny.
Podobnie myśli jedna z parafianek:
– Ludzie powinni szybko wyjść z kościoła, a proboszcz przerwać mszę, bez zasłaniania się decyzją rodziny, dla której odprawiał tę mszę pogrzebową. Wiadomo, że za mszę zapłacili i chcą żeby się odbyła, ale przecież mogli ją przesunąć o godzinę.
Pozostaje cieszyć się, że ksiądz nie oskarżył denata o obrazę uczuć religijnych. Bo przecież mógł poczekać i umrzeć na ogłoszeniach duszpasterskich.
To jest ASZdziennik, ale to prawda.