logo
Fot. 123rf.com
Reklama.

Filip postanowił naprawdę porządnie przyłożyć się do tegorocznego maratonu w Poznaniu, więc od miesięcy ćwiczy jak najszybsze nalewanie wody do kubeczków.

– O to właśnie chodzi w maratonie – o nawodnienie organizmu. Bo przecież nie o bieganie – zauważa Filip, który jest dumny w swojej pozycji na biegowej imprezie.

Mężczyzna ma pewność, że jego funkcja jest jedyną słuszną. Świadczy o tym fakt, że jego działalność nie prowadzi do komunikacyjnego rozpie*dolu. Filip pokornie stoi poza trasą i nie odcina drogi ani autom, ani autobusom. A jeśli ktoś spoza biegaczowego lobby zechce się napić, to poczęstuje wodą. I miło, i fajnie.

– Mój rekord to 42 kubeczki w minutę. I co wy na to, bidonowi frajerzy? – złości się Filip, któremu nie podoba się, że bywa niedoceniany przez kanguropodobnych biegaczy, którzy przypinają sobie do ciała pas z bidonem i wyglądają przy tym po prostu niepoważnie.

Filip zainwestował w specjalną odzież, jako iż przy tak ryzykownej dziedzinie sportu łatwo o kontuzję. Kupił wodoodporny płaszcz i okulary do pływania, żeby mieć pewność, że żadna kropla nie wpadnie mu do oka i nie zaburzy widzenia.

– Przebiegnięcie maratonu to pestka, wystarczy ruszać nogami – słusznie zauważa 25-latek. – Nikt nie zastanawia się nad tym, jak wiele wysiłku wymaga rozlewanie wody do kubeczków.

By jednak nie popadać w konflikt z zafiksowanymi na przebieraniu stopami biegaczami, postanowił iść na kompromis. W imię idei honorowy maratończyk w 30 sekund pokonał odległość od punktu wydawania wody do składowiska butelek, a więc całe 4,2 metra.

– To dobry wynik jak na jednodziesięciotysięcznomaraton – zauważa Filip i nalewa sobie wody do kubeczka.

To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.