– Nie może być tak, że jakiś klecha ze Wzgórz Watykanusa, czy inni postępowcy z Brabancji będą nam mówić, do jakich bogów mamy się modlić. Co to w ogóle jest? – krzyczał do zebranych Jan Pypeć przy brzegu Jeziora Lednickiego, gdy wznoszono drewniany krzyż ku niebiosom.
Istotnie to człek prostoduszny, ale przy tym głośny i skory do bitki. Ludzie powiadali, że potrafił jeść węgiel z dna ziemi i krzyczeć na tęcze, gdy te się rozpościerały po niebie.
To także wasal w służbie Zbigniewa Przedpierwszema z rodu Twardoszonów, przywódcy frakcji przeciwników chrztu "Solidarnej Lechii".
– Jakiem tu stoję, powiadam wam, że nie ma na to mojej zgody – kontynuował swój zryw Jan Pypeć, wyraźnie poruszony wydarzeniami. – To jawne porzucenie słowiańskich wartości na rzecz obcej nam kulturowo ideologii.
Jan Pypeć starał się przekonać zebranych, że wszystko, co słowiańskie jest lepsze, bo jest słowiańskie i nasz kraj nie potrzebuje zmian.
Widząc, że nie ma posłuchu, przeklął całe wydarzenie, odwołując się do długoletniej tradycji wiary w Peruna, Świętowita, Swaróga i Welesa. Następnie dodał jeszcze "ani kroku w tył!".
Następnie się oddalił i zniknął w kniei.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone, chociaż 14 kwietnia rzeczywiście przypada rocznica chrztu Polski.