Od piątku w polskich kinach można oglądać "Heaven in Hell", nowy film twórców "365 dni". Czy warto wybrać się na seans? Zdania są podzielone: pierwszy z wilków we mnie uważa, że nie warto. Drugi wciąż nie reaguje na moje wołania, od kiedy zabrałem go na pokaz.
O czym więc jest film?
Olga (Magdalena Boczarska) to szanowana sędzina z luksusową willą pod miastem i wypasioną motorówką zacumowaną w helskim porcie. Dni w pracy mijają jej głównie na jedzeniu urodzinowej bombonierki z drugim sędzią, który akurat powinien prowadzić rozprawę, lub na skakaniu ze spadochronu, gdy jej koleżanki zafundują jej urodzinowy prezent-niespodziankę. Miło.
Widać jednak od razu, że czegoś jej w życiu brakuje. Jest samotna, zamknięta w sobie po śmierci jej byłego partnera. Ma złe relacje z własną matką, która zarzuca jej brak wystarczającej kontroli nad wnuczką, bo ta studiuje za granicą jakieś dziwne "gender studies", zamiast prawo czy medycynę.
Życie Olgi wywraca się jednak o 180 stopni za sprawą Maksa, tajemniczego Włocha, który planuje skraść jej serce. Pytanie tylko, czy jego intencje są szczere.
Co więc można powiedzieć o samym filmie?
Olga i Maks to jedyni bohaterowie, którzy otrzymali w tej historii imiona. Reszta postaci ma oczywiście wpływ na fabułę, ale raczej iluzoryczny, bo i tak z góry wiadomo, jak potoczy się romans naszej dwójki zakochanych.
Przewidywalność nie jest jednak największym problemem tej produkcji. Tu się po prostu naprawdę niewiele dzieje.
Tomasz Mandes, reżyser "Heaven in Hell" też chyba to zauważył, bo używa wszelkich filmowych sztuczek, by zdynamizować sceny. Bluruje obraz, używa lustrzanych odbić, nakłada glare, byleby ukryć, że oglądamy nieciekawych ludzi mówiących do siebie tak, jakby mogły ze sobą rozmawiać drzewa, gdyby potrafiły.
W filmie pojawia się jeden bardzo ciekawy wątek.
Dotyczy on społecznego stygmatyzowania związków, w których istnieje duża różnica wieku między partnerami. Na szczęście temat szybko znika, a my możemy śledzić napompowaną dramę między Olgą, a jej niesamowicie irytującą córką (Katarzyna Sawczuk).
To ona jest tu jedną z antagonistek. Dlaczego zachowuje się w tak podły sposób? Genezę sporu obu kobiet poznajemy prawie na samym końcu filmu. Do tego czasu jednak można odnieść wrażenie, że Sawczuk wciela się w dosłowny powód, dlaczego ludzie nie chcą mieć dzieci. Świetne poprowadzenie fabuły, panie Mendes!
Reasumując: wszystko tu dzieje się głównie po to, by dwoje ludzi mogło uprawiać ze sobą seks. My zaś wychodzimy z kina mądrzejsi o wiedzę, że różnice wieku czasem nie mają znaczenia. Oczywiście jeżeli ktoś wcześniej tego nie wiedział.
Stąd też moje brawa dla reżysera, że chciało mu się dokręcić prawie dwie godziny do historii, którą można opowiedzieć w 10 minut.
To jest ASZdziennik, ale to prawda.