logo
Fot. 123rf.com, https://warszawa.tvp.pl/
Reklama.

Do strony debaty dołączył Rafał Trzaskowski, który niczym językowy Napoleon Bonaparte prowadzi żeńskie końcówki na barykady, podkreślając, że są naturalne.

Nie zgadza się z nim radny PiS, Oskar Hejka, według którego feminatywy to „sztuczne twory językowe”. Zupełnie jak wszystkie wyrazy nazywające nowe aspekty rzeczywistości. Czy kolejny sprzeciw pana Hejki będzie dotyczył sztucznego dla polszczyzny słowa „essa”? Może byłyby na to większe szanse, gdyby słowo to włączało do języka tych, którzy od lat byli w nim wykluczeni, bo z dziwnego powodu tylko z takimi słowami jest jakiś problem.

Organizowana w warszawskiej szkole „debata o (nie)równości w języku” ma na celu promowanie używania żeńskich końcówek i zwiększenie sprawności języka jako narzędzia komunikacji. To tylko taki mądry sposób na nazwanie rytualnego przegryzania nierozgrzanego po „źdźble” i „trzcinie” języka podczas obrzędu wymawiania demonicznej „chirurżki”.

Niektórzy słusznie rozpoznali zagrożenie wspomnianej inicjatywy:

– Nie jestem z zasady przeciwny żeńskim końcówkom, ALE nauczyciel narzucający dzieciom używanie feminatywów przekracza kompetencje – komentuje poseł PiS, Paweł Lisiecki.

Bo przecież nie zaplanowano językowej debaty, a tortury polegające na wypalaniu żeńskich końcówek na językach uczniów żelazkiem.

W związku z coraz częstszymi kontrowersjami ws. języka polskiego niewykluczone, że w celu uzyskania zgody w narodzie konieczne będzie korzystanie tylko i wyłącznie z jedynego polskiego zdania, które nie powoduje wojny: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Bo przecież wszystko inne to ideologia, sztuczne twory i kaleczenie polskiej mowy.

To jest ASZdziennik, ale to prawda.