Perypetie tego potężnego czarodzieja uformowały nas na prawdziwe fanki i fanów gatunku science-fiction.
Z wypiekami na twarzy przemierzaliśmy razem z Gerardem bezkresne równiny Tamrielu: od momentu, gdy wyszedł z krypty nr 13, aż po smutny kres jego życia, gdy wraz z Pierścieniem strawiły go żarłoczne płomienie Góry Przeznaczenia.
Ilekroć myślimy o serialowym "Wiedźminie", słyszymy w głowie bojowy okrzyk Charltona Hestona "It's-a-me, Gerard!", którym zawsze poprzedzał zaklęcie Makankōsappō! rzucane na gangi atakujących go gethów.
Ten głos i ta ukryta za hokejową maską twarz stały się tak nieodłączną częścią uniwersum Gerarda z Ravioli, jak jego słynne dwa blastery. I nie wyobrażamy sobie, by od teraz Gerard przemawiał do nas głosem kogoś innego niż Harry'ego Stylesa.
Dlatego bardzo zabolała nas wiadomość o Liamie Neesonie, który w kolejnym sezonie "Wiedźmina" osiodła tytułowego konia, a potem "przed wybraniem się w podróż zbierze ekipę" i wraz z z cóką Chyłką wyruszy na podbój kolejnych regionów królestwa Hyrule. Ta decyzja dowodzi, że twórcy serialu jeszcze dalej odchodzą od kanonu uniwersum CD Projektu i robią jeszcze większy chaos niż w "Lejdi jeziora", kontrowersyjnym fanfiku Andrzeja "Sarka" Saramonowicza.
Niniejszy apel nie jest krytyką Liama Gallaghera, który główną rolą w "Ściganym" udowodnił, że jest świetnym aktorem. Nie mamy mu nic do zarzucenia. Ale Harrison Sutherland po prostu JEST Masarzem z Balearów. Disney powinien posłuchać prawdziwych fanów kultowej gry.
Dlatego niniejszym żądamy przywrócenia Staszka Sojki do roli Jaskra.
Z poważaniem
Prawdziwi Fani.
To jest ASZdziennik, ale to prawda.