33-letnia Ania i 34-letni Paweł poznali się jeszcze w liceum. Młodzi szybko się w sobie zakochali, potem razem wyjechali na uczelnie do Warszawy, gdzie zachłysnęli się wielkim miastem. Krótko po studiach wzięli ślub - i choć na weselu bawiła się cała rodzina, pewną gorycz wśród najbliższych powodował fakt, że młodzi pobrali się w zwykłym USC, a nie przed ołtarzem. Także jako małżonkowie Ania i Paweł praktycznie nie bywali w kościele.
- W naszym związku dosyć szybko zaczęło się psuć - zwierza się Ania, szczupła szatynka, obracając na palcu obrączkę. Dziś trudno jej wspominać te ciężkie chwile. - Brak czasu dla siebie, kłótnie, pretensje, a potem już nic. Potrafiliśmy ze sobą nie rozmawiać całymi tygodniami. Seks? Raz na miesiąc, a później wcale.
- Zainstalowałem Tindera, a po jakimś roku na mój profil przypadkiem trafiła koleżanka Ani. Rozpoznała zdjęcie z Chorwacji, na którym stoję tyłem - przyznaje Paweł.
- Nawet niespecjalnie mnie to poruszyło - mówi Ania, która w tym okresie flirtowała z kolegą z działu, a w czasie wyjazdu integracyjnego niewinne żarty przerodziły się w seks oralny przy basenie. - Spróbowaliśmy jeszcze z Pawłem terapii par, ale czułam, że jest już na to za późno. Wreszcie uznałam, że dość tej farsy. Czas się rozwieść i zacząć życie na nowo.
Na szczęście w drodze do sądu Paweł zobaczył przez okno auta billboard Fundacji Kornice.
- "Badania wykonane parę lat temu w USA pokazują, że 50% małżeństw cywilnych kończy się rozwodem, małżeństw sakramentalnych rozpada się 33%. W przypadku kościelnych małżonków, którzy chodzą razem regularnie do kościoła, to już tylko 2%. Spośród małżeństw kościelnych, które chodzą do kościoła i wspólnie się modlą, rozwodzi się tylko jedno na tysiąc". Przeczytałem to szybko, nim zapaliło się żółte - mówi Paweł. Jak opowiada, następnie zawiózł małżonkę pod billboard.
- To było jak objawienie - mówi dzisiaj Ania. - Wiem już, że nie chodziło o jakieś wydumane problemy z komunikacją, nieświadomość własnych potrzeb, brak czułości. W naszym życiu zabrakło Boga. Poczułam, że mamy jeszcze szansę to uratować.
Dziś para z powrotem mieszka w dawnym mieszkaniu. Na stole codziennie stoi pachnący obiad i świeże kwiaty, które kupuje dla żony Paweł. Para - dawniej pescowegetarianie - dziś chętnie je tradycyjny rosół. W czasie posiłku rozmawiają ze sobą zamiast oglądać Netfliksa.
- Zamieniliśmy czas przed ekranem na wspólną modlitwę różańcową - opowiada mąż. - Niedzielna suma to dla nas najważniejszy punkt tygodnia. Wiemy, że na starcie nasze szanse na szczęście są mniejsze, skoro nie wzięliśmy kościelnego ślubu... Ale i na to są sposoby.
- Byliśmy już u księdza Marka z parafii. Po tych wszystkich latach naprawdę pobierzemy się za cztery tygodnie - cieszy się Ania, która już liczy dni. Robi to zresztą też Paweł - i nic dziwnego, gdy weźmie się pod uwagę, że to w noc po sakramentalnej przysiędze para po raz pierwszy od lat będzie dzielić łoże. Na razie wstrzymują się jeszcze z bliskością, bo, jak wyjaśniają: - Wiele nagrzeszyliśmy, ale nie chcemy jeszcze dokładać.
- Mam nadzieję, że niedługo potem powitamy na świecie maleństwo - zdradza nam Paweł ściszonym głosem, jakby bał się spłoszyć nadzieję na nowe, wspólne szczęście.
- Ostatnio zobaczyłem plakat "Gdzie są te dzieci".
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.