
Reklama.
Naoczni świadkowie zdarzenia zeznali później, że pierwszy kontratak pana Janusza został przeprowadzony już w okolicach Białogardu. Mężczyzna dokonał wtedy manewru okrążającego łokieć siedzącego obok agresora z zamiarem wymuszenia jego odwrotu i ostatecznego zepchnięcia obcej ręki.
Przeciwnik przewidział jednak ten ruch, zdając się na sprawdzoną strategię "pasażera śpiącego jak kamień". Pan Janusz szybko zrozumiał, że musi opracować nowy plan, jeżeli ma zamiar odzyskać zagrabiony podłokietnik.
Wolta sił zwaśnionych stron nastąpiła, gdy pociąg dojeżdżał do stacji w Częstochowie. Okazało się wtedy, że tajemniczy współpasażer musi udać się do toalety, zostawiając za sobą puste miejsce. Pan Janusz uznał to za znak z Nieba, że słuszność leży po jego stronie.
Mężczyzna wychodzący z przedziału rzucił jeszcze chłodne spojrzenie w stronę pana Janusza. Obaj wiedzieli, że gdy wróci, czeka ich ostateczny pojedynek o supremację nad środkowym podłokietnikiem.
Do finalnego starcia doszło w okolicach Rzeszowa. To wtedy wrogie sobie siły przypuściły frontalne ataki, kierując symultanicznie swoje łokcie na strefę konfliktu. Zrzut siły przedramion obu mężczyzn odbył się w akompaniamencie huków słów "Przepraszam" i "Nie, to ja przepraszam" wypowiedzianych pasywno-agresywny sposób.
W chwili, gdy oba łokcie szukały sposobu na dominację podłokietnika, walcząc o każdy centymetr terenu, do przedziału wszedł konduktor.
Po szybkiej kontroli biletów pan Janusz i jego adwersarz zostali poproszeni o przejście do swoich przedziałów, jako że druga klasa znajduje się trzy wagony dalej. Nie ma niezbitych dowodów, jak zakończył się ten spór, czy może trwa on dalej po dziś dzień.
Wiadomo jedynie, że 23-latka z tego samego przedziału próbująca przypadkiem nie szturchnąć żadnego ze skłóconych współpasażerów została się mistrzynią świata w gimnastyce artystycznej. Gratulujemy.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.