Patrycja i Mariusz z Warszawy nadal dochodzą do siebie po biwaku nad jednym z jezior na Mazurach. Składali namiot i jak gdyby nigdy nic zmieścili go z powrotem do worka, w który zapakował go producent. Zdarzenie pozostaje bez naukowego wyjaśnienia.
- Nie jesteśmy osobami religijnymi, ale w takich chwilach człowiek patrzy na swoje życie z innej perspektywy - przyznaje para, która zmieściła tropik, sypialnię i rurki w tym samym worku, który był dostarczony przez producenta.
Naukowcy pytani o ten fenomen nabierają wody w usta. Wyśmiewają jednak spiskowe teorie, jakoby producenci sprzętu turystycznego nagle zaczęli pakować namioty w torby i worki, w które łatwo zmieścić namiot po złożeniu.
Para przyznaje, że podczas całego wyjazdu nad jeziorem dało się wyczuć atmosferę niesamowitości.
Namiot nie przeciekał, nikt z sąsiadów na polu nie przyjechał z gitarą akustyczną, a podczas pakowania kluczyki do auta nie zostały w kieszeni namiotu i nie trzeba było wypakowywać go z powrotem. Rozładowany smartfon Mariusza był dokładnie tam, gdzie go zostawił - w kosmetyczce, co udało się ustalić po zaledwie 45 minutach poszukiwań. Para pokłóciła się tylko cztery razy, w tym zaledwie raz o kwestie fundamentalne.
Wszystko to sprawiło, że para zapomniała o użądleniach os i poważnych obawach o kleszczowe zapalenie mózgu.
Ktoś tego dnia musiał czuwać nad Patrycją i Mariuszem, bo zwinęli też śpiwory w kształt przypominający walec i również zmieścili je w workach na śpiwory.. Ale to i tak tylko drobiazgi w obliczu największego cudu tego dnia - zmieszczenia namiotu z powrotem do worka na namiot.
- Tzn. została jakaś rurka i woreczek ze śledziami, ale to się upchnie do plecaka - zapewnia Patrycja.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.