Fot. Krystian Maj / KPRM
Reklama.
- Po co nam Słowacja? - takim pytaniem premier Morawiecki rozpoczął konferencję prasową po spotkaniu z Viktorem Orbánem. - Czy tylko po to, by stać nam solą w oku? By oddzielać od siebie bratnie narody Polaków i Węgrów? Czy po to, by urągliwie nam przypominać, że w Europie są jeszcze inne kraje niż my?
- Zawsze rozbierali nas, teraz my chcemy kogoś rozebrać - uzasadnił dodatkowo premier.
Jak ustalili podczas rozmów szefowie państw, ofensywa słowacka rozpocznie się wczesną wiosną przyszłego roku, kiedy tylko stopnieją śniegi w Karpatach. Sprzymierzone wojsko polskie i węgierskie najedzie kraj z dwóch stron. Na tyłach regularnych armii popłoch siać będą terytorialsi, Straż Narodowa oraz bojówki Jobbiku.
By wzbudzić jeszcze więcej lęku, w lokalnym internecie będzie rozpowszechniane wideo z Robertem Makłowiczem gotującym Słowaków w swym wielkim garze. Jak dowiadujemy się ze swoich źródeł w generalicji, pod względem psychologicznym może to być kropla, która przechyli szalę i ostatecznie złamie ducha pokonanego narodu.
Wiadomo też, że nowa granica polsko-węgierska zostanie poprowadzona w okolicach Bańskiej Bystrzycy.
- W mieście stanie pomnik Józefa Bema i będzie można zjeść langosza z sałatką "kaczy żer" - zapowiedział Orbán, dając tym samym świadectwo, że Polska i Węgry nie zaniedbują w swych planach żadnych szczegółów, a sprawa jest już właściwie przesądzona.
W obliczu postanowienia dwóch potężnych narodów jedyna krucha nadzieja Słowaków leży dziś w prezydencie Andrzeju Dudzie. Istnieje szansa, że głowa państwa polskiego ujmie się za ich sprawą i wystąpi przeciw polsko-węgierskiemu rozbiorowi.
O ile lubi szusować po słowackich stokach.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.