
Reklama.
- To mój pierwszy raz na molo w majówkę od dwa tysiące siódmego roku - opowiada pani Hanna z Dolnego Sopotu. - Chciałam wtedy pójść sobie na spacer w Święto Pracy, ale już na osiemnastym metrze stratował mnie desant turystów z południa.
Co więcej, zdjęcia jasno obrazują, że dzięki pandemii z molo zaczęło być widoczne Morze Bałtyckie, a nie tylko warszawiacy ze swoimi dziećmi, wózkami, balonami i goframi.
Nasza redakcja otrzymała także szokującą informację, że jednemu szczęściarzowi udało się nawet w majówkę usiąść na ławce na molo. Brzmi nieprawdopodobnie, ale akurat żadna rodzina nie robiła na niej pamiątkowego zdjęcia pt. "Majówka w Sopocie".
- Czytałem tam gazetę przez dziesięć minut i żadne dziecko na molo w tym czasie nie wydarło japy na całą Zatokę - zarzeka się pan Grzegorz z ulicy Kościuszki.
Jak dowiaduje się ASZdziennik, to jednak nie wszystko. Zaskakujące zjawiska przyrodnicze zachodzą nie tylko na polskim Wybrzeżu.
Bo rdzenni mieszkańcy powrócili też na rynek w Kazimierzu i Krupówki.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty zostały zmyślone, ale na molo w Sopocie faktycznie jakoś przyjemniej.