Fot. Wikimedia Commons
Reklama.
Wszystkie z 50 tysięcy osób obecnych na domówce przy rondzie Waszyngtona zamarły, gdy zorientowali się, że słyszą pierwsze dźwięku coveru Dżemu. Grał mężczyzna po pięćdziesiątce, z długimi, kręconymi, siwymi włosami. Za chwilę dołączył do niego jego rówieśnik w czapce z daszkiem do tyłu, spod której spływały długie, czarne warkoczyki. Ten grał na basie i podśpiewywał.
W co bardziej pijanych uczestnikach imprezy obudził się student z kitką, plecakiem kostką i w glanach, i zaczęli wtórować dwóm mężczyznom, rycząc "Pamiętam dobrzee i-de-ał swóóóój!". Reszta już wiedziała, co się teraz wydarzy - fajna domówka zamieni się zaraz w karaoke dla wychowanych na Trójce.
– Wyszedłem gdzieś w okolicach "Wspaniali ludzie nie powrócą już" – mówi 36-letni Bartek. – Przyszedłem spotkać się ze znajomymi i posłuchać thrash metalu, a nie kuc-recitalu. Zaraz by pewnie weszło Whisky moja żono i Czerwony jak cegła. Dzięki, ale nie.
Tak się jednak nie stało. Dwaj mężczyźni, którzy zepsuli imprezę, Kirk i Robert, okazali się obcokrajowcami. Podobno chcieli tylko przypodobać się Polakom i nie wiedzieli, że robią to w najgorszy możliwy sposób.
Na przeprosiny zagrali "Master od puppets" i nie musieli opuszczać imprezy.
To jest ASZdziennik, ale Metallica pewnie zagrała znowu w Polsce Wehikuł czasu.