Dramat 30-latki. Pojechała do Indii szukać siebie i zdziwiła się, że nie znalazła
Marta Nowak
03 lipca 2019, 16:44·1 minuta czytania
Publikacja artykułu: 03 lipca 2019, 16:44
Trzydziestoletnią Karolinę z Warszawy już od jakiegoś czasu męczyła rutyna codziennych obowiązków i dzikie tempo życia. Widziała, że w natłoku spraw gubi się ona sama – jej indywidualność, jej własna droga, jej tao. To dlatego wzięła trzy tygodnie urlopu i wyjechała z tego smutnego szarego kraju do Indii, by tam poszukać siebie.
Reklama.
I nie znalazła.
– A przecież dobrze się przygotowałam – żali się warszawianka, która rzeczywiście zabrała z domu trzy pary barwnych szarawarów, bransoletkę odstraszającą złe oko i łapacz snów z india shopu. Tylko klocek do jogi z Tigera nie zmieścił się już do walizki.
Niestety, mimo starannego zaopatrzenia Karolina nie poczuła się inaczej niż w Polsce w chwili, gdy zrobiła pierwszy krok na indyjskiej ziemi. Duchowe przebudzenie nie przyszło też w pierwszym tygodniu podróży. Ani w drugim. Ani – dziwne – w trzecim.
Nie znaczy to, że egzotyczna podróż Karoliny nie pozostawiła w niej niezatartych wrażeń.
– Ludzie żyją tam prosto i nieraz biednie, ale są szczęśliwi – wyznaje 30-latka, która jednak nie poczuła, by ten styl życia był odpowiedzią na jej poszukiwanie. To dlatego, że w głębi duszy jednak woli mieszkać w M2 na Powiślu niż w slumsach Mumbaju.
Jak mówi Karolina, wyprawa nie okazała się jednak całkiem zmarnowana. Z podróży przywiozła oryginalne koraliki i dużą torebkę prawdziwego curry, a jej konto na Insta polubiło aż trzydziestu sześciu nowych followersów.
30-latka wyznaje też, że nie ma zamiaru poddać się w swoich duchowych poszukiwaniach.
I już w grudniu rusza na Kilimandżaro.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.