
REKLAMA
– To dla nas swego rodzaju kamień milowy – mówi z dumą Benek, aktywista miejski z Żoliborza, kundel w typie charta. – Temat sylwestrowych fajerwerków udało nam się wprowadzić do debaty publicznej już lata temu, ale to pierwsze tak wyraźne zwycięstwo nad miłośnikami huku i hałasu.
Sukces docenia również Fuks, jack russell terrier z Grochowa. Nie osiada jednak na laurach i dostrzega kolejne wyzwania stojące przed psimi organizacjami:
– Teraz trzeba będzie wziąć się za tych, którzy rzucają petardami. Jasne, możemy dalej ich obszczekiwać indywidualnie, ale tu potrzebne są rozwiązania strukturalne, a nie działania od przypadku do przypadku.
Co na to zwykłe warszawskie burki?
– Wczoraj na wieczornym spacerze o tej decyzji powiedział mi dobrze poinformowany sąsiad. Sama przeszłam szkolenie niereagowania lękiem na huk, ale niedawno zostałam mamą i bałam się, czy fajerwerki nie przestraszą moich maluchów – wyznaje Rorcia, rottweilerka z Woli. – Świetny ruch. To krok w stronę ucywilizowania tego miasta.
Skąd ten zwrot w polityce warszawskiego Ratusza? Krążą pogłoski, że duży wpływ na przeforsowanie nowej inicjatywy miał Bąbel, buldog francuski blisko związany ze środowiskiem obecnego prezydenta Warszawy.
W końcu – jak głosi popularne porzekadło – może to i człowiek trzyma smycz, ale to pies jest tym, który nią kręci.
To jest ASZdziennik, ale na stołecznym sylwestrze naprawdę nie będzie fajerwerków.