
REKLAMA
– Od rana na Facebooku krążyły informacje i zdjęcia nowego, otwartego rzekomo Lidla w mieście, to poszliśmy. Dopiero w środku okazało się, że to jakiś ponury żart – relacjonuje Marian z Nowej Soli.
– A jak się ogłaszali! A jak dzwonili od 6 rano! Jak na jakieś roraty, padalce! – wspomina poszkodowana w tej samej sprawie z wielkopolskiej Środy.
Takich historii słyszy się dziś w Polsce tysiące. Zaczyna się od sensacyjnych doniesień w mediach społecznościowych, potem słychać dzwony dochodzące z budynków łudząco przypominających Lidla, a potem jest wielkie rozczarowanie. Choć nie od razu.
Opowiada pani Monika ze Złotoryi: – Jak weszliśmy z rodziną po wędliny i te fotele, co były w promocji, coś mi się nie zgadzało. Ciemno jakoś, a z gazetek tylko "Niedziela" była. Już mieliśmy wychodzić, ale kierownik przez głośnik zaczął czytać coś do Rzymian, więc myśleliśmy, że tydzień włoski jest i zostaliśmy. Ale wszystko było wykupione, a co się działo na dziale z winem i chlebem to przemilczę. tylko wodę udało się wyrwać. Od razu z taką marmurową miską.
Jak się okazuje, w niektórych "lidlach" nawet tego nie było, bo kierownicy uzależniali wydawanie towarów od zamówień złożonych w kopertach miesiąc wcześniej.
Ale i tak wszystkich odsyłali do kasy.
To jest ASZdziennik na zakaz handlu.