Ofiarą poważnej tropikalnej choroby padł 29-letni Mateusz B. z Płocka – wynika z wyszukiwania objawów kataru w Google. Dla przeciętnego pacjenta taka diagnoza byłaby druzgocąca, ale mężczyzna zapowiada, że będzie walczył. I że tę ostrą odmianę malarii jego organizm znosi jak dotąd całkiem nieźle.
– Gdyby nie szybkie rozpoznanie Google'a, nadal łudziłbym się, że to tylko przeziębienie – chwali Mateusz trafną diagnozę wyszukiwarki internetowej. – Koledzy z pracy cały czas kichają i kaszlą, ale w obawie przed diagnozą boją się sięgnąć po radę eksperta.
Mateusz nie zamierzał jednak ryzykować i siedzieć z założonymi rękami. Zasiadł do komputera gdy tylko poczuł, że ma lekko zatkany nos. Badanie nie trwało długo. Wystarczyło wpisanie haseł "podwyższona temperatura", "ból głowy" i "co to", by trzeci od góry wynik bezlistośnie ogłosił wyrok.
– Od razu poczułem kołatanie serca i odechciało mi się jeść, co tylko potwierdziło okrutną diagnozę – przyznaje zakatarzony Mateusz. – Sięgnąłem jeszcze na fora internetowe po drugą opinię, ale datowany na 2003 rok komentarz Darka_1966, o tym, że jego wujek miał tak samo, po czym nazajutrz skonał, odarł mnie z ostatnich nadziei.
Tym bardziej zaskakuje optymizm, jaki Mateuszowi udaje się zachować w tych ciężkich dniach. Zwłaszcza, że w czasie wizyty na internetowej encyklopedii chorób przeziębiony Mateusz oprócz malarii rozpoznał u siebie także szkorbut, ostrą reakcję alergiczną na laktozę, gorączkę zachodniego Nilu, lekką formę grypy hiszpanki i powikłania po przebytej niedawno cholerze.
– Chcę bardzo podziękować algorytmowi Google'a i anonimowym internautom, którzy byli ze mną do bólu szczerzy i nie pozostawiali złudzeń – mówi 29-latek, który jeszcze nie wie, że w środę będzie mógł wrócić do pracy.
Dzięki nim Mateusz zdecydował się bowiem w porę rzucić pracę i swoje ostatnie chwile wykorzystać na pożegnania z rodziną i bliskimi. A w pozostawionym testamencie zapisał życzenie, by pamiętając o jego przykładzie wszyscy przeziębieni wykonywali regularne kontrole w Google.
To jest ASZdziennik, ale zamiast do Google chodźcie do lekarzy.