Fot. 123rf / Pixabay
Reklama.
Trwa horror blisko 150 gości wytwornego wesela pod Warszawą. W dłoniach trzymających kieliszki wyciągnięte do toastu pojawiły się pierwsze symptomy odrętwienia.
– Pogubiliśmy się między synkopami i całkowicie padła nam akcentacja przy czternastym "niech żyje żyje nam" – zdradził ASZdziennikowi drugi perkusista w czasie pierwszej minuty popisowego solo puzonisty. – A mówiłem, że wystarczy poprzestać na pentatonikach molowych i moll sekstowych, teraz w życiu się z tego nie wygrzebiemy.
Wszystko zaczęło się, gdy para młoda z warszawskiego Wilanowa zamarzyła o odtworzeniu tradycji weselnych na nowo i odcięciu się od nudnej, wyświechtanej klasyki.
– Na nieszczęście gości pan młody miał znajomych w środowisku polskich jazzmanów – dowiedzieliśmy się od gościa zastrzegającego anonimowość. – Ci ludzie "Despacito" w życiu nie słyszeli.
Czarny scenariusz właśnie się spełnia. Z relacji świadków wynika, że po raz ostatni główny temat "Sto lat" goście słyszeli w 18 minucie. Od tamtej pory ze sceny dochodziły echa wczesnego Coltrane'a, Davisa i Hancocka, ale na próżno można było szukać znajomej melodii. Weselnicy muszą melodeklamować.
Wszystko wskazuje na to, że to już koniec marzeń o zabawie do białego rana – sugeruje obsługa przyjęcia.
– Nic tu po nas, więcej tych progresjii harmonicznych gitarzysty ich struny głosowe nie wytrzymają – mówi ASZdziennikowi jeden z doświadczonych kelnerów. – Przelaliśmy consomme z perliczek z powrotem do waz, a kucyki ze strefy dla dzieci zostały odesłane z powrotem do stajni – dodaje, a w tle słychać już tylko freestyle'owo wplecioną w "Sto lat" melodię "Niech im gwiazdka pomyślności".
To jest ASZdziennik. Wszelkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.
Autora znajdziesz na Twitterze: @lukaszjadas