
Reklama.
Spokojnie.
Oto siedem zdań, dzięki którym przekonasz znajomych, że slow food i jedzenie z dostawczaków nie mają przed tobą żadnych tajemnic.
1. To była sroga zima. Od listopada odgrzewaliśmy parówki na najniższej mocy mikrofali, by nie stracić kontaktu z prawdziwym slow foodem.
Nim na błoniach Stadionu Narodowego zaparkował pierwszy zwiastun wiosny, trzeba było sobie jakoś radzić. Na szczęście dowóz pizzy z Żyrardowa na Wilanów trwa odpowiednio długo, a rodzina dostosowała się do zasady, że do kuchni można wejść dopiero po godzinie od pierwszego głodu.
2. Muszę pochwalić lineup Open'era. Mocna strefa gastro z silną reprezentacja burgerów, choć prawdziwi koneserzy powinni odpuścić headlinerów i iść w tym czasie na jamajskie patty i węgierskie kołacze.
A na dodatek organizatorzy zapewniają, że do jedzenia będzie coś przygrywać.
3. I wyobraź sobie, że chciałem zwykłe bezglutenowe smoothie na bazie pitahai i wody kokosowej, a oni mieli tylko prostackie mango lassi z kurkumą.
Są napoje, które rok 2016 powinien zabrać ze sobą. Wypadało wyjść i trzasnąć drzwiami, gdyby było z czego wyjść i gdyby były drzwi, którymi możnaby trzasnąć.
4. Taki niefart. Człowiek cały tydzień czeka na jedzenie, a tu w prognozie na jutro zapowiadają tylko deszcze.
Doświadczenie cię naczyło, że w czasie opadów dorodne food trucki chowają się w swoich garażach, a największą aktywność wykazują w czasie słonecznych dni i długich letnich wieczorów.
5. Jesteśmy zmotywowani, odkładamy każdy grosz, sprzedajemy niepotrzebne rzeczy na Allegro. Jak dobrze pójdzie, to za rok te chipsy z topinambura będziemy popijać już organiczną lemoniadą.
I wreszcie koniec z nerwowym przelewaniem fanty do butelek po Johnie Lemonie.
6. W kolejce po frytki najtrudniejsze są pierwsze dwie godziny. Potem to już z górki.
Nie ufasz jedzeniu, na które czeka się mniej niż godzinę. Gdy na rodzinnych przyjęciach temat rozmów schodzi na zaopatrzenie półek sklepowych i kolejek po cukier za PRL-u, masz wspólny temat do rozmów z każdym powyżej 50 roku życia.
7. Przepraszam, nie widzieliście gdzieś może takiej restauracji?
Stałe adresy są dla słabych. Jedni przed obiadem włączają "Familiadę". Ty włączasz GPS-a i odpalasz mapy Google. Poszukiwanie ulubionego lokalu to ekwiwalent rozkładania sztućców do rodzinnego obiadu. Chwilę, gdy jego stylowe logo pojawia się na horyzoncie, można porównać tylko do wspomnień z dzieciństwa, gdy na stole pojawiała się waza z gorącym rosołem.
Autor: Łukasz Jadaś / @lukaszjadas