
Reklama.
Kiedy Antoni Macierewicz ogłaszał zlecenie służbom odnalezienia winny prowokacji mającej na celu dyskredytację Bartłomieja Misiewicza, nikt nie spodziewał się szybkich rezultatów. Jak zwykle. I jak zwykle szef MON śmiał się ostatni.
– Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymała kieliszek z klubu, w którym Bartłomiej Misiewicz został przyłapany na rządowej delegacji. Naczyniu postawiono zarzut prowokowania rzecznika MON do czynów nieobyczajnych – dowiaduje się ASZdziennik.
– Naczynie, znane w miejscowym światku jako "Seta" już od pierwszych minut pobytu pana ministra próbowało zwrócić na siebie uwagę. A to przez obniżoną cenę w ramach Happy Hour, a to bezwstydnie prezentując ciecz, jakby tylko czekającą na skosztowanie – czytamy w akcie oskarżenia.
Jak wynika z zeznań Bartłomieja Misiewicza, rzecznik MON długo się opierał. "Seta" musiał więc uciec się do podstępu. Oto tuż po godzinie 21. kieliszek tylko sobie znanym sposobem zamienił się w dłoni ministra miejscami z piwem bezalkoholowym. I tak jedenaście razy.
"Secie", znanemu też na Podlasiu jako "Bomba", grozi teraz do trzech lat więzienia.
Albo dożywocie, jeśli wódka okaże się rosyjska.
To jest ASZdziennik. Wszelkie cytaty i zdarzenia nie zostały zmyślone, żeby zdyskredytować Bartłomieja Misiewicza. Z tym akurat świetnie sam sobie radzi.
Autor: Rafał Madajczak / @ojciecredaktor