Fot. Marek Krzyżanek / Zachęta Narodowa Galeria Sztuki na licencji CC-BY SA 3.0
Reklama.
Zaczęło się od projektu artystki Karoliny Grzynowicz, która wykopując kawałek żywej łąki z bieszczadzkich gór postanowiła opowiedzieć historię przesiedleń, a chwasty miały być metaforą ostatnich śladów obecności zniszczonych wiosek.
– Nauczyłam się czytać rośliny tak, że byłam w stanie odtworzyć topografię wioski: gdzie były domy, gdzie cerkiew, gdzie kapliczka – tłumaczyła wtedy warszawskiemu wydaniu "Gazety Wyborczej".
Instalacja trafiła do galeryjnej przestrzeni miejsca projektów Zachęty. Stamtąd, po zakończonej wystawie instalacją zaopiekowała się prywatna firma. A potem kawałek bieszczadzkiej łąki został oddany pod opiekę miastu, które zasadziło ją na skwerze Cubryny, niedaleko Centrum Nauki Kopernik.
I wtedy zaczęła się komedia.
W umowie z miastem chwasty miały być przycinane tylko na jesieni, po to, aby rośliny mogły zaowocować i się rozsiać. Od momentu przenosin instalacji zostały jednak skoszone dwukrotnie. Pomimo interwencji samej artystki w tej sprawie.
Urząd mienia kontaktował się z firmą utrzymującą tereny zielone, aby nie kosili tego skweru.
Niestety, pan kosiarka miał inne zdanie. Na skwerze Cubryny ostała się tylko tabliczka informująca o instalacji artystycznej.
Która będzie teraz ogrodzona. Żeby pan z kosiarką i jej nie zrównał z ziemią.

Oby firma dbająca o zieleń nie zaczęła jeździć taranem :D
To jest ASZdziennik, ale nic tu nie zostało zmyślone.
Autor: Bartek Przybysz (@przbart)